
Da się w Wawie ćwiczyć. Nawet w wakacyjny weekend i nawet dla osób, które do treningu potrzebują zorganizowanych zajęć, godziny spotkań i nauczyciela, który będzie mówił co po czym, i w którego będzie można się wpatrywać z uwielbieniem.
Ja pojechałem w piątek po robocie (to chyba najlepsza część tygodnia) na Pole Mokotowskie. Jak zwykle o tej porze odbywają się tam treningi CJF, a że dojechałem wcześnie,j to zająłem się swoim samodzielnym treningiem. Ostatnio poświęcam sporo czasu na pewne praktyki, które uparłem się robić codziennie. Tak długo, aż staną się moje. O tym niedługo napiszę.
I tak ćwiczę sobie i ćwiczę. Ludzi nie było, nawet o dziwo nie było psiarzy. Poza jedną panią spacerującą z długowłosym owczarkiem, ale to nadzwyczaj spokojny pies, widuję go już od lat. Czyli żyć, nie umierać – całe Pole niemalże dla mnie, nie licząc gościa śpiącego pod drzewem.

Kiedy skończyłem ćwiczyć swoje okazało się, że już dawno powinno być nas dużo więcej niż tylko ja jeden. No, niby nasza grupa nie jest duża, ale na pewno większa niż ja. Krótka akcja SMS-owa i okazało się, że jak ktoś nie czyta maili – to nic nie wie. Dziś treningu nie ma.
To, że nie ma nie oznacza, że nie trenujemy. Szybko ułożyłem sobie plan jazdy na następną godzinę i zabrałem się za jego realizację. Kiedy pokonałem ostatnie drzewo, zauważyłem w rogu trawnika grupę ludzi wykonujących powolne ruchy. Tai Chi? Z daleka nie rozpoznałem ani tego co ćwiczą, ani prowadzącego. Akurat rozpoczęli naukę czegoś, co wyglądało na jakąś formę – kilka ruchów połączonych ze sobą. Za zgodą prowadzącego przyłączyłem się. Nie tam, żebym chciał się nauczyć nowej formy, ale zainteresowało mnie co robią, bo nic mi ten kawałek formy nie przypominał. Ale prowadzący miał dobre pozycje, nogi trzymały mu się ziemi, a specyficzna praca dłońmi znamionowała, że facet wie co z nimi robi.
Kawałek formy zrobiliśmy kilka razy, bez żadnego komentarza. Dziwna była, z takim fajnym odskokiem. I z tym miałem największy problem, bo prowadzący za każdym razem stał twarzą do nas, co powodowało, że chcąc kopiować jego ruchy, odruchowo odskakiwałem w przeciwną stronę niż reszta grupy. Ostatnio zaczynam coraz bardziej doceniać taki sposób nauki formy (czyli mniej beletrystyki, a więc powtarzania), ale czasami instruktor powinien stanąć plecami do grupy.
aktywny weekend
Kiedy skończyliśmy okazało się, że to forma matka. A więc „Złoty Kopiec” Tomasza Nowakowskiego (nie tego z Nagawek, innego Tomasza), a instruktorem okazał się Mariusz Pietrzak. Znamy się z jakiś forów dyskusyjnych, ale nigdy nie miałem szansy spotkać go osobiście. Wysłuchałem jeszcze wykładu o „pionowości” kręgosłupa, obejrzałem pierwsze trzy ruchy z formy ojca (w zasadzie jak u nas: rozpoczęcie – odparowanie w prawo i w lewo – choć kąty inne niż w YMAA czy Lao Jia) i się pożegnałem, bo w sobotę…

… w sobotę rano byłem umówiony z Jankiem w Łazienkach, na spotkania ćwiczących Lao Jia. W weekend do Łazienek jedzie się ze czterdzieści minut. Autobusy krążą po mieście niczym niedopity imprezowicz w piątkowy wieczór.
I tu nieco inny sposób ćwiczenia. Wspólna rozgrzewka, potem cała długa forma. Ja znam tylko do chmur. Niby wiem co dalej: wysokie klepnięcie końskiej szyi i kopnięcia rozdzielające, ale wejście w chmury jest tak inne niż to YMAAowskie, że się zacinam. A już strzelanie do tygrysa powoduje, że odchodzę na bok. Potem krótki wykład o różnicach pomiędzy Przekątnym lotem i Rozczesywaniem grzywy (dzikiego konia?). Janek ma to do siebie, że nie mówi dużo o nazwach ruchów (choć mistrz Wong coś o tym wspominał ;)). Niby pamiętam co po czym, bo układ formy jest dokładnie taki sam, ale czasem, zamiast skupić się jak to zrobić, usiłuję się odnaleźć, w którym momencie formy akurat jestem.

Co ciekawe, w tym przekazie formę czasami ćwiczy się z towarzyszeniem muzyki. Jest to specjalny utwór, w którym narrator podaje nazwy ruchów. Niestety po chińsku i niewiele mi to mówi. Chyba, że nagram swój utwór… mam na koncie niewielki epizod w zespole punkowym.
warszawskie łazienki

Na koniec Janek zarządził ćwiczenie formy w lewą stronę. Rozpoczął już trening tej praktyki ze swoją grupą bardziej zaawansowaną, a i z tymi „młodszymi” ćwiczy pierwszą część formy na tą bezbożną stronę. W YMAA ćwiczenie na lewą stronę traktowane jest jako okazjonalna praktyka, mającą na celu uświadomienie sobie czego nie umiemy. W Lao Jia to uświęcona tradycją praktyka. Formę na obie strony trzeba mykać niczym Legia górali z Bielska Białej (5:0).
aaa… i jeszcze mieliśmy fajną sytuację, kiedy w ramach rozgrzewki stanęliśmy w mabu i … dopadło nas stado ptaków. Siadały nam na rękach. To były sikorki bogatki i miały bardzo ostre pazurki. Po kilku minutach doszły do wniosku, że z nieruchomych ludzi nie ma pożywienia i odleciały, ale z uspokojenia umysłu nici… Najgorsze jest to, że okazało się iż nie jestem zupełnie przygotowany do rozluźnienia rąk. Ptaszki swobodnie startowały z moich rąk, nie robiąc sobie nic z moich prób uniemożliwienia im odbicia się. Dużo treningu jeszcze przede mną. A może powinienem zacząć od bociana?