Migdałowiec to ulubione drzewko Danusi, no może nie najbardziej, ale mam wrażenie, że jest w TopTen. Tego dnia byłem ustawiony z kumplem na trening. Ale o tym później…
Na miejsce spotkania wybrałem dolinkę za budynkiem GUS-u. Znałem to miejsce, bo kiedyś zajęcia Yiquanu prowadził tam Andrzej Kalisz. Załapałem się na kilka mniejszych warsztatów. Raz nawet miał się tam odbyć trening z mistrzem Hongiem, ale … chłopaki przyjechali obejrzeć to miejsce jakoś za dnia, a następnego dnia wieczorem, na pobliskim stadionie Syrenka, odbywały się Juwenalia. I wiadomo – studenciaki, piwo – to wszystko się kończy masą ludzi sikających po okolicznych krzakach. Wtedy to na szybko przenieśliśmy się pod mirabelkę na tyły Biblioteki Narodowej i tam na lata zostaliśmy.
trening w cieniu migdałowca
Dawno mnie tu nie było i, jak zwykle w takich wypadkach, ledwo poznałem miejscówkę — kiedyś wydawało się bardziej odosobnione. Ale trzeba pamiętać, że Pole Mokotowskie się zmienia. Choć w zasadzie to nie jest Pole Mokotowskie, bo ta nazwa jest zarezerwowana do miejsca po lotnisku, po drugiej stronie ulicy. Ten fragment to pozostałość po XIX-wiecznym torze wyścigów konnych. Teren ten służył do ćwiczeń wojskowych, ale miłujący się w ganianiu koni po kółku Iwan Paskiewicz, ówczesny namiestnik carski, udostępnił go gawiedzi. Miał około kilometra długości (oczywiście tor, a nie Iwan). Obecnie tylko układ alejek nawiązuje do jego historii.
Jak już pisałem — miejsce się zmieniło, ale je odnalazłem. Już z daleka zobaczyłem dwóch chłopaków, którzy coś ćwiczą. Skąd wiedziałem? A bo to się jakość widzi. Na miejscu rozpoznałem Juliana (Yiquanowiec), który z kolegą rozkminiali temat: „Wzajemne korelacje pozycji medytacji statycznych (zhan zhuang) na praktykę pchających rąk (tui shou)”. Jak to naukowce, muszą wymyślać skomplikowane nazwy. Na szczęście dolinka jest wystarczająco duża, żebyśmy się pomieścili razem. I „dresiarze” i „wykształciuchy”. Nawet ćwicząc dwie zupełnie inne praktyki tak ja my tego dnia to damy radę. Julian potwierdził to krótkim: „To nic, że inaczej, bo w zasadzie to tak samo”. Lubię tego młodzieńca.
Mieliśmy poćwiczyć trochę YMAAoskiego materiału. Można by się zastanawiać, po co? Moje kontakty z YMAA są po części przypadkowe, po części towarzyskie. Ale pchające dłonie lubię i szanuje. Nawet jeśli nie ćwiczę ich kanonicznie, bo przecież staram się w nich znaleźć trochę innych koncepcji, poznanych, chociażby w trakcie obecnych praktyk. Mnie to nie przeszkadza, a na dokładkę wyleczyło mnie to trochę z ćwiczenia pod egzaminy. To materiał, który jeśli mam z kim, to z przyjemnością powtarzam. Choć zawsze się zastrzegam, że moje zrozumienie z dzisiaj może nie spełniać warunków egzaminacyjnych.
treningi w parku
Jestem więc bardziej niż szczęśliwy, że mogę ten materiał traktować dość swobodnie, żeby nie powiedzieć — swawolnie. Ma to swoje dobre strony. Mogę trochę poeksperymentować, dołożyć elementy, które na egzaminie nie byłyby dobrze widziane. Źle, bo można wpaść w pułapkę własnych teorii i odejść od celu, jakim była ta konkretna praktyka.
1
Jeśli podoba Ci się moja twórczość i chciałbyś mnie wspomóc w realizowaniu pasji ćwiczenia i propagowania Tai Chi możesz mieć w tym niewielki udział.
Postaw mi kawę (kliknij obok).
Dziękuję.