To nie ja wymyśliłem ten tytuł. Brak mi predyspozycji i za mało książek o samorozwoju przeczytałem (może ze dwie mi się przydarzyły?), żeby takie ciągi wyrazów układać. Tytuł wymyślił Michał Mania. Gość od Systemy i grupy Kontratak, psycholog i wykładowca. To ostatnie mogło spowodować, że będę od niego stronił, bo nie ufam ludziom, którzy grzebią innym w psyche. Jednak Michał okazał się pozytywnym człowiekiem, pasjonatem treningu sztuk walk i systemów ruchowych. A przede wszystkim niezłym i kompetentnym instruktorem sztuk walk. Miałem okazję już dwukrotnie brać udział w zajęciach, które prowadził. Chwalę je sobie, każde z nich pozwoliły mi przekroczyć jakiś próg.
Ale kiedy już przedstawiłem mojego rozmówcę, czas wyjaśnić, o co chodziło w rozmowie. Otóż pod tą bardzo naukową nazwą kryją się wszystkie sytuacje treningu w stresie związanym z wyjściem „z sali”. O stresie związanym z opuszczeniem strefy komfortu związanej ze znaną sobie przestrzenią i otoczeniem, jaką jest znana nam szkolna sala.
rozmowa o sztuce walki

Osobiście jest mi to bardzo bliski temat, wszak większość mojego bloga traktuje o różnych aktywnościach w parkach i na trawnikach. Ale nie zawsze tak było. Pamiętam, jak przed laty, rozpoczynając swoją przygodę z treningiem, pierwszy raz wylazłem samodzielnie poza jakiś budynek. Większość mojej „energii” treningowej poświęciłem na sprawdzanie, czy przypadkiem ktoś mnie nie widzi? Tak bardzo przejmowałem się tym jak będę postrzegany, że nie udało mi się powtórzyć tego, co ćwiczyłem w sekcji. A przecież od kilku miesięcy ćwiczyłem ten fragment po trzy razy w tygodniu.
Razem z Michałem przegadaliśmy wiele aspektów samodzielnego treningu. Było o samorozwoju. O tym, że trening w stresie dobrze działa na lęk przed oceną, co dotyczy nie tylko młodzieży szkolnej. O tym, jak przestrzeń dobrze wpływa na zdrowie. Ja dowiedziałem się, że ziemia wytwarza jakiś związek azotu, który wdychany powoduje, że po takim treningu dobrze się czujemy… Hmmm może będę pakował ziemię z parku w małe woreczki i opychał pod galerią?
Obaj zwróciliśmy uwagę na fakt, że ćwiczenie w miejscach, w których są ludzie, daje nam niesamowitą okazję do spotkania ciekawych ludzi. Czasami taka znajomość skutkuje wymianą doświadczeń. Osobiście poznałem w ten sposób wielu fajnych ludzi. Mówimy sobie dzień dobry lub z dala machamy na powitanie.

przygody w krzakach
Oczywiście zdarzają się przygody mniej pozytywne, z ludźmi którzy koniecznie chcą nam coś wyjaśnić, ale nawet takie przypadki okazują się możliwością do przetrenowania umiejętności rozładowywania negatywnych emocji. Na szczęście te bardziej negatywne spotkania, to już w zasadzie melodia przeszłości. Ludzie praktykujący „na widoku” nie budzą już takich emocji jak kiedyś.
Dla mnie osobiście, nawet nagrywanie siebie samego jest działaniem w warunkach stresu, nie potrzeba mi innych obserwatorów. Chcę dobrze wypaść sam przed sobą. A przecież nagrywanie samego siebie, to wspaniałe narzędzie autokorekty. Bardzo często sami sobie możemy wytknąć wiele błędów i na tej podstawie starać się je skorygować. Normalnie, za takie korekty musimy czasami zapłacić sporo kasy.

Mieliśmy nawet czas powspominać nasze outdoorowe przygody. Michał opowiadał, jak musiał kiedyś tłumaczyć się patrolowi Policji, że on na tych drabinkach tylko ćwiczy, nie zepsuje ich i jest zupełnie trzeźwy. Ja natomiast przypomniałem, sobie jak kiedyś na nasze treningi na Polu Mokotowskim przychodził lis. Nigdy nie udało się nam zarejestrować kiedy przychodził i kiedy odchodził. Pojawiał się, obserwował nas i znikał… ot, taki duch przewodnik.
Jeśli podoba Ci się moja twórczość i chciałbyś mnie wspomóc w realizowaniu pasji ćwiczenia i propagowania Tai Chi możesz mieć w tym niewielki udział.
Postaw mi kawę (kliknij obok).
Dziękuję.
Rozmowa trwała dużo dłużej niż zalecają jutubowe poradniki. A mieliśmy jeszcze tyle do powiedzenia. Obiecaliśmy sobie, że zostawimy to na następne okazje, które, mam nadzieję, niedługo nastąpią.
Całość rozmowy jest oczywiście dostępna na You Tube. Niestety nie udało mi się ustrzec przed błędami technicznymi, ale mam nadzieję, że następne takie rozmowy będą lepsze techniczne.
„Pamiętam, jak przed laty, rozpoczynając swoją przygodę z treningiem, pierwszy raz wylazłem samodzielnie poza jakiś budynek. Większość mojej „energii” treningowej poświęciłem na sprawdzanie, czy przypadkiem ktoś mnie nie widzi? Tak bardzo przejmowałem się tym jak będę postrzegany, że nie udało mi się powtórzyć tego, co ćwiczyłem w sekcji”.
To faktycznie przemiana. Kilka dni temu widziałem kolegę w warszawskiej telewizji podczas prezentacji formy (zaliczyłem krótki pobyt w stolicy). Czego to człowiek nie zrobi aby dostać się do mediów. 😉
Po „Szkle kontaktowym” wysłucham zapodanej przez Ciebie audycji i być może coś skrobnę ad vocem.
Qrcze, a byłem pewien że tego kanału nikt nie ogląda… Ale, że się nie wypucowałeś że nawiedziłeś stolicę, kawy wypić nie chciałeś. No wiesz…
Problemem- z mojego punktu widzenia- nie jest to, jak ludzie odbierają ćwiczących publicznie, tylko jak bardzo im przeszkadzają w praktyce treningowej, również pośrednio- przez swych czworonożnych towarzyszy. Psy często nerwowo reagują na ćwiczących, zatem regułą wśród ich właścicieli powinno być branie psa na smycz, gdy zbliżają się do osoby lub grupy ćwiczących. Także dla bezpieczeństwa psa (aby przypadkiem nie oberwał kijem lub innym narzędziem). A jak zachowania właścicieli psów wyglądają zazwyczaj w praktyce? Cóż… 🙂
Udanego „parkowania”
Adaś
P.S.: Początkowo sądziłem, że tematem Waszej rozmowy ma być uprawianie aktywności fizycznej w przestrzeni publicznej, ale Wy wyszliście poza ten temat i skupiliście się na interakcjach z innymi ludźmi podczas treningu (także na sali). A więc szeroka ekspozycja. 😉
Problemy z psami to również problemy z ludźmi. Pies zachowuje się tak jak nastawiony jest właściciel. Możesz mi wierzyć lub nie, ale w „moim parku” na Picassa nie mam problemów z psami. Większości są na smyczy. Czasami jakiś mały podbiegnie zaciekawiony ale te raczej nie mają złych zamiarów. Jeśli pies zaczyna mnie oszczekiwać to właściel bierze go na smycz. Naprawdę tylko raz miałem problem z psem który podbiegał oszczekiwał i właściciel nie zaraagował. Wyjąłem wtedy bicz, strzeliłem i powiedziałem że następnym razem użyję. Od tamtej pary właściciel bierze psa na smycz na sam mój widok. Ale wiem, że na Polu Mokotowskim wygląda to zupełnie inaczej.
Ale ta interakcja z ćwiczący<->pies to ciekawy temat. Może znajdę jakiegoś trenejra od czworonogów i z nim o tym porozmawiam.
KO napisał:
„Ale, że się nie wypucowałeś że nawiedziłeś stolicę, kawy wypić nie chciałeś. No wiesz…”.
Małe usprawiedliwienie. Pobyt w stolicy był stricte rodzinny. Mieszkająca tam córka organizowała nam czas do późnych godzin wieczornych, a my z tego korzystaliśmy. Następnym razem powinno być inaczej.
Obejrzałem / wysłuchałem audycję. Była dość merytoryczna. Od pierwszych minut doceniłem Twoje skupienie uwagi. Brawo!
Zapewne zostanę oceniony negatywnie za kolejne spostrzeżenie, lecz nie zamierzam go pomijać. KO momentami sprawiał wrażenie bardziej doświadczonego psychologa niż jego dyskutant. Po stronie zawodowca odnotowałem wypowiedzi w stylu „dziewuszki kwiatuszki”, zamiast rzeczowych argumentów. Niemniej to moje prywatne zdanie, skromnego pedagoga i niedoszłego doktora psychologii (w latach 90. promotor zasugerował mi otworzenie przewodu oraz pomoc).
Teraz coś, co Ci się spodoba. W wielu elementach dyskusji w pełni się z Tobą zgadzałem. To dość znamienne, choćby w kontekście wywiadu, którego kiedyś Ci udzieliłem. Nadto dodam, iż u pana psychologa zauważyłem stremowanie (?).
Puenta. Ostatni miesiąc treningowy kung fu spędzamy na boisku. Są plusy oraz minusy, ale dziś pominę kwestię milczeniem. Musiałbym naprawdę sporo napisać.
Pytanie o sens ćwiczenia na „świeczniku” pozostaje otwarte. Wspomnę, że gdy w mojej przestrzeni treningowej zainstalowano kamery – odpuściłem. Może nadal stronię od Orwellowskiej wizji świata? Zatem chodząc po ulicach stolicy, mniej wypucowany niż w swoim mieście (jednak), zostawiałem telefon w hotelu. 🙂
Audycja była zbyt długa. Czas 30 – 60 minut uważam za optymalny.
Kamery to już nie trening outdorowy… to treningowy ekshibicjonizm. Faktycznie w naszym przypadku zgodność poglądów nie jest zbyt częstym zjawiskiem. Ale co tam…
Napisałeś: „KO momentami sprawiał wrażenie bardziej doświadczonego psychologa…” faktycznie, coś w tym jest. Nawet Danusia stwierdziła, że z nas dwóch to ja wyszedłem na większego psychola.