… wspominkowo, tak z okazji tego święta, nie święta. 1 maja – czerwone święto w rocznicę amerykańskiego strajku, obchodzone nawet w nazistowskich Niemczech oraz w kościele katolickim (od 1955 jako święto Józefa Rzemieślnika). W Warszawie od kilku lat jako narodowe święto palenia tęczy.
Za czasów mojego dzieciństwa, najważniejsze były pochody. Mnie pochody wkurzały, bo były relacjonowane na 50 procentach kanałów telewizyjnych, tj. na całym jednym. Ale na szczęście nie musiałem siedzieć przed telewizorem, bo mój ojciec często zabierał mnie na pochód live. Jeśli jeszcze dodać do tego, że 1 maja był pierwszym dniem w roku kiedy mogłem zjeść lody (wcześniej miałem zakaz). Tak naprawdę czekałem na ten dzień.
Mój ojciec, wraz z innymi tatusiami zaopatrzonymi w jedno lub więcej latorośli, spotykał się w centrum w okolicach placu szmaty (tak przed wojną nazywał się plac Bankowy – przypomnienie dla młodocianych). Potem przez Ogród Saski (kole fontanny, gdzie jakiś frajer przysiadł do panny) szliśmy na punkt zbiórki pochodu. Tam ojciec szerokim gestem wskazywał mi pochód i mówił do nas dzieciarni – ” którą…?”. I nie chodziło mu, bynajmniej, o absolwentki szkoły pielęgniarskiej w kusych fartuszkach maszerujące w pochodzie, bo byłem za młody. Wybieraliśmy sobie sztandar, szturmówkę albo inszy transparent. Potem tatusiowie „załatwiali” mam upatrzony atrybut, (ale spoko, kurturalnie bez bicia, bo kto by nie chciał oddać transparentu dla dzieci?) i potem do Karowej, i w dół nad Wisłę.
Nad Wisłą tatusiowie udawali się do klubu dyskusyjnego, by w miłym towarzystwie pogadać sobie o starych czasach i w ogóle. Młodzież w tym czasie (czyli ja między innymi) ganiała machając zdobyczną szturmówką. Byłem wtedy tak młody, że hasła wypisane na sztandarach zwisały mi zupełnie tak jak te sztandary w deszczu. Tatusiom chyba nie było wszystko jedno, bo pamiętam, że mieliśmy biegać kilka metrów przed nimi. Potem, idąc od mostu Śląsko-Dąbrowskiego szliśmy tak do Gdańskiego, i dalej wokół Cytadeli przez Park Żeromskiego wracaliśmy do domu. Potem jeszcze cały wieczór lataliśmy z tą flagą po okolicznych podwórkach. Mogliśmy tak tylko do końca dnia, później flaga zostawała szmatą do mycia naczyń lub służyła do prasowania koszul.
Miało nie być o treningu…
…sztuki walki, ale pomyślałem sobie, że ostatecznie to, co robił mój ojciec i inni tatusiowie, to najlepszy przykład takiej walki bez walki. Przecież żadnej walki nie było, a efekt był… mieliśmy flagę. Choć dziś, pewnie zgodnie z normami unijnymi, podchodziłoby to pod brak opieki nad małoletnimi…
1
Jeśli podoba Ci się moja twórczość i chciałbyś mnie wspomóc w realizowaniu pasji ćwiczenia i propagowania Tai Chi możesz mieć w tym niewielki udział.
Postaw mi kawę (kliknij obok).
Dziękuję.
Historia przypomniała mi się kiedy niedawno w jakiejś durnej telewizji obejrzałem hongkongijski film pod tytułem „Mistrz żelaznej flagi”. Tam jeden mistrz walczył machając przy okazji ww. żelazną flagą. Myślę sobie, że (ta zima kiedyś musi minąć) miałem szansę być mistrzem żelaznej flagi sekty Pięknego Brzegu. Tak z francuskiego tłumaczy się nazwę Żoliborz. Niestety zmieniły się pochody, a i treści flag zaczęły mieć dla mnie znaczenie.
pozdrawiam…
Flag of Iron jest z samym Philipem Kwokiem.. Odpuścić? 😉
Czwarta piguła od prawej jest sooo eighties!! 🙂
O D L E W E J .. zyczek..
z pigułami trzeba uważać, one tylko tak fajnie wyglądają z daleka… a film jest kiepski.
no jest, aż odkurzyłem swoje zdjęcia i …. ja też byłem 😛
Miałeś może krzyżyk w uchu? 😉
U mnie w szkole sredniej na pochód trzeba bylo isc i sprawdzano liste obecnosci :D. Po sprawdzeniu listy, zostawalo z klasy tylko kilka osob – najgorliwszych wyznawcow leninizmu :P. Reszta lądowała, jako wspominał KO, nad Wisłą lub na starówce :). A mieliscie cos takiego jak prace społeczne? Ja pamietam co roku sprzątnie parku Skaryszewskiego 😀
nie wiem… ja byłem element silnie aspołeczny. Coś mogło mnie ominąć.