Kaskada i podwójny prosty bicz

Już na powrót w Warszawie i znów los dał mi szansę na sprawdzenie nowej miejscówki treningowej. Trochę brakuje mi obozowego rytmu życia. Nawet poranne wstawanie do pracy, mimo że czasowo nie odbiega od tego na stażu z mistrzem Ly, jest jakieś inne – bez sensu. Na szczęście osiem godzin zawsze kiedyś mija. Nic to, że kiedy wychodziłem z roboty, właśnie zrywał się wiatr i słońce kryło się za chmurami. Przez cały dzień lato, a po szesnastej chłodek. Złośliwość losu, czy taka karma?

Nieważne, naprawdę nie powinienem się tym przejmować. Póki nie pada, to pojadę poćwiczyć, ale tym razem blisko domu, żeby można było w razie czego szybko się skryć. Jednak i tym razem okazało się, że plany moje i wszechświata to dwie diametralnie różne rzeczy. Wybierałem się na tarchomińską plażę nad Wisłą, a tu w połowie drogi komunikat, że metro nie jedzie. Wysiadłem na Marymoncie i oświeciło mnie. Pójdę sobie do Parku Kaskada, poćwiczę i dopiero potem pojadę do domu.

tam gdzie pasły się krowy

krasula – w latach 70-tych popularny widok w tych okolicach.

Co to jest park Kaskada? Oto krótki opis z XIX. wiecznego almanachu.

Kaskada — powiat warszawski, gmina Młociny, parafia Wawrzyszew. Jest to lasek spacerowy między Marymontem a Bielanami pod Warszawą, o trzy wiorsty od rogatek marymonckich. Przez długi czas od 1893 roku ulubione miejsce wycieczek letnich dla warszawian. Około 1870 roku mieścił się tu jakiś skład kumysowy. Obecnie własność prywatna, domki letnie i restauracya. (Słownik geograficzny Królestwa Polskiego i innych krajów słowiańskich, Tom III)

Martwi mnie ten skład kumysowy, bo to słowo kojarzy mi się z bimbrem na kobylym mleku pędzonym. To chyba jedyny alkohol, którego uczciwy Polak nie tknie. Szperałem trochę w góglach, ale nic sensownego, poza przepisem na wrażą wódę, nie znalazłem.

obecnie tak wygląda kaskada
fontanna z bliska

Park Kaskada to miejsce, gdzie szalałem za młodu. Wychowałem się bardzo niedaleko tego miejsca. Jednak w latach 80-tych to był bardzo zaniedbany zakątek miasta. Prawdę mówiąc – nie wiedziałem, że to park. Ot drzewa, trawa – nazywaliśmy to Kaskadą, ale nikt z nas nie wiedział dlaczego. Pasjonował nas sterczący wśród drzew ząb ceglanego muru, o którym wiedzieliśmy tylko tyle, że wiążę się z nim jakaś krwawa historia. Ciągaliśmy tam wieczorami dziewczyny, bo gdy zaczynały się bać były bardziej skłonne do trzymania za ręce (tak, za ręce… BARDZO młody wtedy byłem). To była brama do górnego Marymontu, dziwnego, zatrzymanego w czasie miejsca o brukowanych kocim łbem ulicach.

park kaskada

To miejsce znajduje się na granicy Marymontu i Słodowca. Nazwa pochodzi od naturalnej kaskady, którą woda spadała do rowu ze znajdującego się nieopodal stawu. Ot taka Niagara, niczym barejowski miś, na miarę naszych możliwości. To prawdopodobnie w tych okolicach Jan Kuźma przetrzymywał Staśka pseudo „król” Augusta Poniatowskiego. Było to podczas nieudanego porwania go przez konfederatów barskich w listopadzie 1771. Płynęła tu kiedyś niewielka rzeczka Rudawka, ale już jej nie ma.

współczesne alejki

Dawno już tu nie byłem, więc postanowiłem wykorzystać okazję do treningowego rekonesansu tej części Warszawy. Po krótkim spacerku znalazłem kawałek łąki w niewielkim zagłębieniu. Otoczony gęstymi krzewami chronił mnie przed wzrokiem ciekawskich. Czas w końcu wyjaśnić drugą część tytułu. Nie ma tu żadnego błędu. Wiem, że w formach Tai Chi występuje pojedynczy bicz, ale tego dnia w mojej praktyce wystąpił podwójny.

wspomniany powyżej ceglany ostaniec starej Warszawy. Obecnie jego historię znam bardzo dobrze.

Ten pierwszy może pochodzi z Tai Chi, trochę naciągnąłem nomenklaturę. Trening bowiem rozpocząłem od dziadowskiego bicza. To taka „zabawka”, która sprawia mi ostatnimi czasy mnóstwo radości. Daleko mi jeszcze do pełni władania biczem, ale już coraz częściej czuję pracę tego rozbestwionego ogona. Nieco więcej o biczu już pisałem, ale na pewno jeszcze nie raz o nim wspomnę. Tego dnia, w czasie kiedy jechałem w metrze, nad tą częścią Warszawy przeszła ulewa. W powietrzu i na trawie było mnóstwo wilgoci. Bicz ma tę fajną właściwość, że po dźwięku, który pojawia się po „strzale” można poznać czy technika jest prawidłowa, czy nie. Czysty i jednocześnie głośny strzał oznacza prawidłowo wykonaną technikę (co nie oznacza, że celną). Tym razem do wrażeń słuchowych doszły mi jeszcze te wzrokowe. Przy strzale, wokół „crackera” (końcówka bicza – kiedyś opiszę, bo to naprawdę fajne jest), wytwarzał się obłoczek mgły, powoli rozpraszający się z wiatrem.

outdorowa siłka

Tak mi się to spodobało, że zintensyfikowałem wysiłki, strzelając częściej i mocniej. Z różnych pozycji, wszak trening, to trening. Fajnie!!! Sam strzał to jeszcze nic, ale jeśli łatwo zidentyfikować go w przestrzeni, to można mieć jakieś pojęcie nad celnością techniki. Poza tym nareszcie jakieś wrażenia artystyczne zamiast dotychczasowych śladów na rękach i plecach.

w ramach ostatniej przebudowy, w parku pojawiła się plenerowa siłka… po lewej zaginiony kibic Senegalu

Taki trening musiał się skończyć awarią. Przetarł mi się sznurek łączący ciało bicza (czyli ogon) z rękojeścią. Z żalem odłożyłem uszkodzony sprzęt do plecaka() i zająłem się ćwiczeniem form Tai Chi. To wcale nie znaczy, że formy ćwiczę tylko w ostateczności, jak już nie mam nic więcej do roboty. Miałem je oczywiście w planie, ale te obłoczki…. mmmmmm. I tak ćwiczę sobie te formy powoli, grzęznąc w niekoszonej, mokrej trawie. Kiedy któryś tam już raz dotarłem do pojedynczego prostego bicza (), nagle na mojej dłoni usiadł duży, kolorowy motyl(). Qrcze, nie było nikogo, kto mógłby to sfotografować, więc musicie mi wierzyć na słowo.

pojedyńczy prosty bicz

Nie znam się na motylach, jednak na 100% nie był to motyl warszawski. Skąd wiem? Ano stąd, że motyl warszawski jest odmianą gołębia. A gdyby na ręku usiadł mi (jak to mawia Danusia) „pierzasty szczur”, to chyba bym zauważył. Mieszczuch, bo mieszczuch, ale tyle wiedzy przyrodniczej posiadam.

motyl warszawski zupełnie niepodobny do tego, którego opisuję. Nawet ja wiem, że to gołąb.

Przyznam szczerze, że chwila ta mnie zauroczyła. Staliśmy tak dłuższą chwilę (tj. ja stałem, on siedział) w bezruchu. Trwało to może minutę, może ciut dłużej. To musiało być już pod koniec formy, bo po biczu pojawia się tam wąż w trawie. I tak wypełzłem tym wężem z trawy, z motylem na ręku i dopiero przy wchodzeniu do koguta mój niespodziewany partner treningowy zdecydował się odlecieć. Kilka minut później i ja pojechałem do domu.

w parku zorganizowano stacjonarną ścieżkę do biegów na orientację.

PS. Na terenie parku postawiono stacjonarne słupki do biegów na orientację. Wspaniały pomysł!!! Muszę się tu kiedyś wybrać potruchtać. A może zorganizować I warszawski bieg na orientację czytelników Tai Chi po Polsku?! O „puchar redakcji”? Ależ byłaby jazda. Więcej informacji na temat biegów na orientację po Parku Kaskada na stronie ZORIENTOWANY ŻOLIBORZ. Można tam pobrać mapy i pobawić się trochę w terenie. Naprawdę warto.


1

Jeśli podoba Ci się moja twórczość i chciałbyś mnie wspomóc w realizowaniu pasji ćwiczenia i propagowania Tai Chi możesz mieć w tym niewielki udział.
Postaw mi kawę (kliknij obok).
Dziękuję.



(*) – na szczęście to tylko pękła przepona. To ryzyko wpisane w sztukę. Łatwo naprawić.

(**) – to technika, która bardzo często występuje w formach.

(***) – Danusia twierdzi, że to był Rusałka Pawik, bo wyglądał jak poniżej.

jak kocie oczy…

7 komentarzy do “Kaskada i podwójny prosty bicz”

  1. Bezlitosny najemnik (legionista) i niewinny motyl siadający mu ufnie na dłoni. Na krótką chwilę wrócił pamięcią do czasów dzieciństwa, gdy, trzymając za rękę dziewczynkę z sąsiedztwa, biegał roześmiany pomiędzy pasącymi się jałówkami. Zaraz jednak przypomniał sobie kim jest, kim się stał, raczej, i ciężkim krokiem poszedł pod ceglany leitai, gdzie leniwie tryskająca woda spłukiwała od lat krew pretendentów…

    Kurcze, z rana mi się tryb Adasiowy włączył :> BTW google wypluwa wynik na „Zakład kumysowy” –> Sławuta : klimatyczna stacyja leśna oraz Zakład kumysowy : wskazówki dla leczących się kumysem | Dobrzycki, Henryk (1843-1914) Więc może to taki żoliborski Konstancin był. Tyle, że zamiast wdychać opary źródlane, smarowali się sfermentowanym oślim mlekiem 😉

    Odpowiedz
    • Bez urazy, ale Adaś jest niekopiowalny :).

      Kumys. może otworzymy zakład leczenia kumysem? Dorzucimy do tego leczenie piwem. Mam przecież do tego trochę literatury…

      Odpowiedz
      • Uczę się 🙂

        Jak mamy być successful, to otwórzmy salon paznokci na Kaskadzie (dobra nazwa, btw) Ostatnio widziałem na Bakalarskiej Czamkę z CV 🙂 Na koniec możemy dawać klientkom szklankę kumysu gratis, jako znak rozpoznawczy. Czamka Śpiewająca np. robi Alicji masaż dłoni na koniec, czaisz.. Wzoruję na najlepszych 😉

        Odpowiedz
        • Tam na przeciwko Monika pracuje w salonie fryzjerskim, będziemy jej robili konkurencje.

          BTW. Czy wiesz że znanym Ci stadionie Marymontu grał za swoich młodych lat Zinedin Zidane. Teraz już wiem od gdzie nauczył się tak dobrze wyjeżdżać z główki.

          Odpowiedz
          • Grał czy zagrał? 🙂 Pasuje. Lokalna młodociana.żulnia lubi tam tłuc butelki dla zabawy. Jeśli to Pani Monika z Invasion of Alien Bikini, mamy przerąbane ;]

            Odpowiedz
    • Z przyjemnością tam poćwiczyłem. Przecież tyle razy jadać 17 mijałem te miejsce. Kiedyś wydawało mi się większe, lub to ja byłem o parę kilo młodszy.

      Odpowiedz

A co Ty myślisz na ten temat? Dodaj komentarz