Warszawski Jazdów – aż wstyd, że ja Warsiawiak, nie znałem tego miejsca do tej pory. Krótki rys historyczny. Jazdów, to osiedle domków fińskich, na skarpie wiślanej, blisko cyrku na Wiejskiej (na terenie dawnego Szpitala Ujazdowskiego), zbudowane w 1945 roku jako tymczasowe lokum dla pracowników Biura Odbudowy Stolicy. Drewniane domy pochodziły z reparacji wojennych, jakie Finlandia płaciła po II wojnie światowej na rzecz Ruskich. Oddane Polsce domki wznoszono później w różnych częściach kraju, w tym w Warszawie. Takie domki stały np. na Polu Mokotowskim (zostały tam tylko dwa i to opuszczone) oraz na Yelonkach – gdzie nieźle się trzymają.
Domki na Jazdowie często są już opuszczone i zniszczone. Szkoda. Ale czego oczekiwać od budowli, która przeznaczona była zaledwie na pięć lat, a stoi już prawie siedemdziesiąt? Podobno chcą je wyburzyć i coś postawić na tym miejscu. Tu, qrcze, metr ziemi jest wart tyle, co moje 150-letnie zarobki. Nie mam nic przeciwko temu, żeby miasto się rozwijało, ale jeśli to jest prywatne i do kogoś należy, to nie powinno się tego ruszać, a widzę że niektóre domki są fajnie utrzymane. A co najważniejsze – tam jest mnóstwo ogólnodostępnej przestrzeni pomiędzy posesjami. Tak powinno wyglądać miasto. A jak to zabudują apartamentami dla wsiochów (nie obrażając mieszkańców wsi), to oni będą się chcieli czuć jak u siebie i postawią płoty, strażników i szlabany. Nienawidzę tego.
A jak Jazdów wygląda dziś? Oprócz tego, że ładnie i zielono (z dużą domieszką brązowego – to dechy z domków zbrązowiały ze starości), to spokój i delikatny, ale wszechobecny szum z pobliskiej Trasy Lazienkowskiej.
A na głównej ulicy Jazdowa natknąłem się na dużą wyprzedaż garażową. Mówią, że ten zwyczaj przyszedł z zachodu, razem z amerykańskimi filmami. Ale ja pamiętam, że od zawsze ludzie zbierali się w takich miejscach. Na gazetach rozkładano wszystko, to co w domu nie było potrzebne i czekano na klienta. Takimi miejscami był warszawski Wolumen (obecnie powoli umierający targ elektroniki), potem tereny KS Spójnia (stoi tam teraz Centrum Olimpijskie), słynna SKRA, targ na Kole (Starocie, a w tygodniu żywność). Niektóre miejsca dzisiaj jeszcze funkcjonują, ale trudno tam znaleźć ludzi sprzedających niepotrzebne w domu przedmioty. Może jeszcze na stadionie Olimpii, na Moczydle istnieją tak zwane śmiecie. Chyba się bogacimy, wolimy wyrzucić niepotrzebną, acz niezniszczoną rzecz, niż sprzedać za grosze. Tym bardziej uradował mnie widok ludzi handlujących na krawężnikach.
Przeszedłem się kilka razy wśród sprzedających. Podziwiałem stare modele do sklejania (z lat 80-tych, oczywiście nie sklejone), NRD-owskie domki do kolejki H0, które bardzo szybko znalazły nabywcę – ale piękne były, potargowałem się o przedwojenną widokówkę z gustownymi tancerkami (niczym gwiazdy koreańskiego popu) ale nie kupiłem, 15 PLN to chyba cena dla kolekcjonera. Kupiłem za to dla Danusi garstkę sztucznej biżuterii, naprawdę za grosze.
Ale przyjechałem tam nie w celu zwiedzania wyprzedaży garażowej. W ramach Światowego dnia chorych na Alzheimera miał się odbyć mini warsztat Qi Gong Taiji organizowany przy współudziale Fundacji Dantian. Organizacja całości imprezy była nieco przypadkowa, więc nie będę się nad nią pastwił. Na mini warsztatach ludzie byli bardzo przypadkowi – ci którzy akurat przechodzili, więc to do nich dostosowany był poziom materiału.
Jazdów
Część warsztatów (no nie wiem jak to nazwać) poprowadziła Elżbieta „Kaxia” Kowalewska (którą to pozdrawiam z tego miejsca serdecznie). Pokazała kilka prostych ćwiczeń Qi Gongowych. Dla mnie ciekawe było to, że swoją część zajęć zaczęła dokładnie tak samo jak ja każdy swój trening – od energicznego wstrząsania ciałem. Elżbieta w wakacje prowadziła spotkania na Polu Mokotowskim (tym naszym) pod hasłem „Qi Gong dla kobiet” – kiedyś nawet je widziałem. Zaintrygowało mnie, co robi grupa kilku kobiet stojących w kółeczku i wykonujących dziwne ruchy połączone z dźwiękami? Ale potem zająłem się treningiem, a kiedy znów spojrzałem w ich stronę, to już ich nie było – zniknęły jak sen o podwyżce. To co sobie wtedy pomyślałem – zachowam dla siebie ;).
A mnie się udało od Jana uzyskać korektę formy Lao Jia. Okazało się, że nie potrafię uwolnić jednocześnie obydwu barków, najpierw rozluźniam lewy, potem prawy. Nawet sobie nie zdawałem sprawy, ale mam wrażenie, że wiem skąd to bujnięcie się bierze. Czasami tak sposób generowania siły jest poprawny ale trzeba nad tym panować. Kiedy szarpnięcie po kole, to szarpnięcie. Kiedy siła z obydwu rąk do przodu, to tak ma być. ŚWIADOMIE mamy ćwiczyć. Chyba…
…dzięki uprzejmości Marzeny. Jak widać ja mam masę, on ma rzeźbę. Po naszemu „uniesienie rąk” – za chwilę będzie uderzenie barkiem, którego w tak jawny sposób w YMAAowskim Taiji nie ma.
W czasie powrotu pozwoliłem sobie jeszcze usiąść na ławeczce pod budynkiem sejmu RP i protestacyjnie zjeść rybę po grecku. Nie wymyśliłem jeszcze w ramach czego był ten protest, więc proponuję żebyście coś zaproponowali. Propozycje wypisujcie w komentarzach. Obiecuję, że następnym razem zaprotestuję bardziej świadomie.
1
Jeśli podoba Ci się moja twórczość i chciałbyś mnie wspomóc w realizowaniu pasji ćwiczenia i propagowania Tai Chi możesz mieć w tym niewielki udział.
Postaw mi kawę (kliknij obok).
Dziękuję.
A dziś? Wracamy do tygodniowego rytmu. Dziś boks. Podobała mi się kombinacja: lewy prosty, prawy prosty, lewy prosty (na wycofywaniu się) potem zejście w prawo. Potem doskok i znów prawy prosty, lewy sierp. Fajne. A liczba dzisiejsza to 68.
Może nie protest, a akcja u uświadamiająca pod hasłem „UWOLNIĆ BARK!” 😉
Wrzuciłbyś klip, bo nic nie rozumiem. 🙂
Tego nie widać… w każdym razie ja nie widzę i wątpię żeby na filmiku dało się zauważyć. Nie wiem jak Jan to widzi. W każdym razie jak zwrócił mi uwagę (BARKI!!! BARKI!!! zrób se 20 to może zapamiętasz!!! – 😉 ) to i ja to poczułem.