Oczywiście nie ćwiczyliśmy żadnych form, ani technik walki, żadnej filozofii. Na jeden trening to nie miałoby sensu. Ale Tomek w całym spektrum swojej praktyki miał okazje ćwiczyć Hsing I w Stanach, a nam pokazał fragmenty zaprawy siłowej z tego stylu. Tylko fragmenty i to dość powierzchownie, bo nie chcieliśmy żeby gro czasu zajęło nam szczegółowe opisywanie ćwiczeń. Ale nie było źle, okazało się, że większość ćwiczeń znałem tylko często pod innymi nazwami.

Zaczęliśmy od pompeczek. Dwie, trzy odmiany ułożenia rąk. Nie więcej niż 5 powtórzeń w każdej pozycji . Podobno na każdym treningu powinno się wykonać 23 odmiany tego ćwiczenia. Nie dziwi mnie to specjalnie. Mam książkę, w której wyszczególniono 72 odmiany tego ćwiczenia.
Następnie było różnego rodzaju czołganie się po sali. Oczywiście w celu zintensyfikowania pracy całego ciała mieliśmy sobie wyobrażać, że mamy związane ręce i nogi. Na plecach, na boku (podobne zapaśnicy nazywają krewetką). Kiedyś Ge Ande zorganizował wyścigi smoczych łodzi na suchym lądzie (niestety gdzieś mnie wtedy wywiało) i wyglądało to bardzo podobnie.
Potem znów ze trzy odmiany pompek. I chodzenie bliskopodłogowe, krokodylek, kaczuszka… (czyli coś co uwielbia Rysiek).
Hsing I
Dla mnie ciekawostką było to, że ten trening to była skóra zdarta z treningu Sistiemy. Poza nielicznymi szczegółami dokładnie to samo już ćwiczyłem. No cóż, człowiek ma dwie ręce i dwie nogi (i kilka innych członków – z drobnymi, ale jakżeż miłymi, różnicami płci), i ciężko jest wymyślać tyle metod treningowych, ale żeby były one aż tak do siebie podobne? Rosjanie twierdzą czasami, że Sistiema powstała w prawosławnych monastyrach. Może więc to Hsing I też powstało w monastyrach w Carskim Siole? Oczywiście żartuję. Tomek mówi, że nie wie skąd jego nauczyciel wziął ten trening i w którą stronę ta wiedza przepłynęła. To nie ważne – dobry trening jest po prostu dobry. Ale jakby Tomek jeszcze zaordynował przewroty, to zacząłbym się rozglądać za zamaskowanymi bojcami ze specnazu.

Aaa. Był jeden element, który znałem z CJF-a: łapiemy się za palce stopy, podnosimy wyprostowaną w kolanie nogę do góry i otwieramy biodro na zewnątrz. Nadal nie umiem tego zrobić …
Ps. Tomek przewędrował szlak appalachijski (całe wschodnie wybrzeże USA) i potwierdził mi, że słynną, produkowaną w górach moonshine vodka, pije się ze słoików, i że ładnie daje.
A u nas bimber powinno pić się w musztardówkach :), niestety zanikają dobre obyczaje 🙂
Musztardę sprzedają teraz w plastikach, a po plastiku boli głowa to po pierwsze a po drugie niektóre księżycówki potrafią go przeżreć.
No, napisałem, ze upadają obyczaje. Niebawem w plastikach bedą sprzedawać dżemy :). Ale „musztardówka” to nazwa zwyczajowa – nie wspomnę, że człek obyty powinien mieć stosowny zestaw w domu 🙂 – dlatego jej funkcję mogą spełniać małe słoiczki ;). BTW polecam musztardy firmy KAMIS, co prawda ksztalt słoiczka nie do końca odpowiada wzorcowi, ale SZKŁO 🙂
przypominam młodzieży. Musztardówka to lekko rozszerzający się słoiczek z grubego szkła z trzema „pierścieniami” w dolnej jego części. Taki wzorzec musztardówki przechowywany jest pod Paryżem. Mnie się już wszystkie wytłukły.
Pamiętam, jak w 94 piłem z Lefo i żoną wężówkę o 4 nad ranem w knajpce portowej nad Xijiangiem w Zhaoqingu. Leciała kantońska opera z lat ’40 w tv a m piliśmy z takich niby musztardówek ALE fabrycznie pakowanych. Coś takiego jak to tylko mniej gaoji:
http://www.js118.tv/uploadfile/20120808/20120808122653214.jpg
🙂
też ładna… ale brakuje pierścieni. Właśnie wróciłem ze sklepu i faktycznie 1 na 20 musztard jeszcze jest w szkle. Jest szansa…
Czy to znaczy że ta wężówka jest pakowana w szklaneczki? Jak w Rosji i w Bułgarii?
Tak, w szklaneczki, ale bez węży. 🙂
muszę jak najszybciej zregenerować wątrobę
No proszę. Autor plus 5.