Łódzkie amfiteatry

Widać, że mam już jakiś problem tytułologiczny, bo wymyślenie tytułu tego wpisu okazało się problemem większym, niż napisanie całego tekstu. Więc do brzegu. Sobotni poranek, budzik, dwadzieścia sekund, żeby wrócić do rzeczywistości. Nie było to proste, sen miałem głęboki, a kołderka cieplutka nie pomagała. Byłem umówiony, więc nie ma przebacz. Jechałem tego dnia do Łodzi. Rydwanem powoził Marcin, którego znam jeszcze z czasów Krasnołęckiej, a przemiłe towarzystwo zapewniała Agata, której nie miałem wcześniej możliwości poznać. Nie, żeby Marcin był złym kompanem do podróży, wprost przeciwnie, miałem już kilkukrotnie możliwość podróżować w jego towarzystwie — jest nieźle.

Hanower – uczestnicy dorocznego festiwalu pchających dłoni.

Jechaliśmy do Łodzi, tam w jednym z parków, raz w tygodniu, pojawia się Tomek Nowakowski. Kiedyś już o nim pisałem, było to niemal na początku mojego publicznego stukania w klawisze. Tomek okazał się człowiekiem, który pomimo tego, że spotkaliśmy się raz czy dwa, to miał niebagatelny wpływ na moją praktykę. To w czasie naszych krótkich wspólnych ćwiczeń miałem okazję poczuć coś, czego w Tai Chi długo szukałem — rozluźnienia i siły jednocześnie. I teraz ów Tomek rzucił na Facebooku ogłoszenie: „Spotykajmy się i ćwiczmy swobodne, pchające dłonie”. Chciał, to ma. Zapakowaliśmy się w trójkę do czarno-białego rydwanu (taki In Yangowy motyw) i sruu…

spotkanie w amfiteatrze

Spotkać się mieliśmy pod amfiteatrem w jednym z łódzkich parków. I mało brakowało, że nic by z tego nie wyszło, gdyż Marcin zawiózł nas pod zupełnie inny amfiteatr niż trzeba. Tak to jest, jak się ślepo wierzy nawigacji. Po prawdzie to ten „fałszywy” amfiteatr nawet nam się podobał. Trochę po przejściach, wystylizowany przez okoliczne grupy kibicowskie na starożytne ruiny. Tagi RTS-u murach gwarantowały nam intensywny trening. Wystarczyłoby zaśpiewać „Sen o Warszawie” i mielibyśmy pchające dłonie… i nogi… i dowolne inne części ciała, a pewnie odrobinę joggingu na koniec też by się znalazło. Za prawdę powiadam wam, gościnny to naród. Po krótkiej dyskusji skierowaliśmy się do właściwego parku (choć widziałem, że Marcin rozglądał się z błyskiem w oku wokół siebie).*1

czyż nie jest słodki?

Tomek zapragnął zorganizować coś takiego, o czym do tej pory miałem tylko okazję czytać. Praga, Hanower, Berlin – to miejsca, gdzie zjeżdżają się dziesiątki praktyków, by uprawiać swobodne, pchające dłonie. U nas takich okazji nie ma. Upadły nawet spotkania w Akademii Yi Quan, na które kiedyś chadzałem. Jakoś tak jest, że każdy woli we własnym gronie takie praktyki uskuteczniać, nawet jeśli jakiś poziom swobody się pojawia, to poza własną salę nosa nie wyściubia. Siłą rzeczy Tomek (jako inicjator i najbardziej z nas doświadczony) musiał przyjąć rolę nauczyciela, choć mam nieodparte wrażenie, że wolałby stworzyć jakąś platformę wspólnej wymiany umiejętności. Całe szczęście, że robił to bardziej w roli mentora, niż surowego nauczyciela. Dał nam poćwiczyć i się nie narzucał. Jakoś tak ma.

drugi amfiteatr był większy

spotkanie w dobrym towarzystwie

Grupa okazała się niewielka, nasza trójka, Tomek i czwórka miejscowych (ale jaka! Moja ulubiona!) – to trochę potwierdza moje obserwacje. Chyba nie potrzebujemy takich imprez. I to nie dlatego, żebyśmy byli niewiadomo jakimi fafarafa – po prostu dobrze nam ćwicząc rzeczy, które znamy i dobrze się w nich czujemy. Jak to powiedział inżynier Mamoń? „Proszę pana, ja jestem umysł ścisły. Mnie się podobają melodie, które już raz słyszałem. Po prostu. No… To… Poprzez… No reminiscencję.” A wielka szkoda, bo akurat Tomek jest osobą, która może czegoś nauczyć. Jeśli nie techniki, to chociażby wybija z głowy jakieś myśli o własnych umiejętnościach. To już coś.

w dresach do teatru? To tylko my potrafimy…

Cóż, jeśli czyta to ktoś z Łodzi lub mający możliwość tam dojechać. Pozostawcie w domach przeświadczenie o wyjątkowości swoich przekazów i chęć pokazania jak dobrzy jesteście, schowajcie do kieszeni wszelką spinę. Opróżnijcie swoje filiżanki i spróbujcie. Ja twierdzę, że warto. Poznacie fajnych ludzi, poćwiczycie, po wszystkim można trochę pogadać, a może nawet powymieniać się wiedzą. Po prostu… spojrzeć na praktykę z nieco innej strony. I najważniejsze: pokażcie mi, że ta idea przetrwa.

integracja

Do zo… szczególnie, że ZOOlog jest tam nieopodal 😉 .

P.S. Na murach amfiteatru (tego właściwego) ktoś wysprejował hasło: „Pogłaszcz mi duszę, nie d..ę”. Ech ci poeci… 😉


1

Jeśli podoba Ci się moja twórczość i chciałbyś mnie wspomóc w realizowaniu pasji ćwiczenia i propagowania Tai Chi możesz mieć w tym niewielki udział.
Postaw mi kawę (kliknij obok).
Dziękuję.


Krzywym okiem KO


*1 to oczywiście krotochwile takie są… każdy by się pomylił, Łódź to nie jest proste miasto.

5 komentarzy do “Łódzkie amfiteatry”

  1. Gdy Pandzi Rydwan na Amfi–Leitai KO wwozi, wśród przeciwników rozchodzi się Bek Kozi
    trzeba było zadzwonić ;]

    Nie masz trzydziesto-pięcio-sekundowego klipu z tych tuishou?

    Odpowiedz
  2. Witam. Zaciekawiły mnie pchające dłonie w Łodzi 🙂 I w związku z tym mam pytanie: gdzie można je poćwiczyć? (Oprócz amfiteatru, oczywiście 😉

    Odpowiedz

A co Ty myślisz na ten temat? Dodaj komentarz