Razem z moim synkiem wybraliśmy się z wizytą do znajomych. Znajomi to warszawska sekcja I’lig Chuan działająca pod kierownictwem Bartosza. Bartosz kiedyś, dawno temu ćwiczył Taiji według mistrza Yang Jwing Minga i nawet Shaolin, a teraz dowodzi grupką I’liq Quanowców. Dodatkowo czasami widujemy się na Polach Mokotowskich, gdzie Bartosz i jego sekcja ćwiczą w cieplejsze dni.
Na jednym z forów Bartosz napisał, że raz w tygodniu organizuje coś, co nazwał „Fight Clubem”, na którym można sobie przyjacielsko poćwiczyć San Shou w różnych formułach. Tak więc umówiłem się z synkiem, zapakowaliśmy do torby kaski, szczęki, rękawice i jazda.
Jak było? No wiecie – „nie rozmawia się publicznie o sprawach kręgu„, więc będzie bardzo ogólnie. Salka bardzo mała, jak dla mnie do jakiegokolwiek „pykania” na max dwie pary, ale ja i moja latorośl więcej miejsca potrzebujemy. I jeszcze niska, młody jak chciał uderzyć z góry musiał sprawdzać czy przypadkiem nie zdemoluje sufitu. Ale za to są maty na całej podłodze. Marudzę w tej chwili, bo tak naprawdę fajnie byłoby mieć taką salkę dla siebie.
Chętnych do sprawdzania się było czterech, plus nas dwóch. Fajnie i sprawnie wymienialiśmy się w parach. W miejscu, w chodzeniu z i bez uderzeń. Ale najwięcej z lekkimi uderzeniami. Czas operacyjny – 2 godziny. Na koniec przepychałem się chwilę z Bartoszem, mocno chłopak pcha.
1
Jeśli podoba Ci się moja twórczość i chciałbyś mnie wspomóc w realizowaniu pasji ćwiczenia i propagowania Tai Chi możesz mieć w tym niewielki udział.
Postaw mi kawę (kliknij obok).
Dziękuję.
fight club
Dla mnie takie spotkanie, to okazja do wypróbowania kilku swoich rzeczy w sytuacji kiedy partner robi coś innego, czytaj: nie ćwiczy tego co ja. Sytuacja niby nadal jest kontrolowana, ale już jest w niej sporo przypadku. Kilka razy się udało. Szczególnie jestem dumny z jednego z moich pi. 🙂 Muszę się za to oduczyć tego, żeby tym dużo większym ode mnie nie tylko sięgać do twarzy. Mają przecież tak dużo innych miejsc do uderzania… Więcej przemian muszę stosować. Jeszcze mocniej napierać na przeciwnika. I oczywiście kondycja. Pod koniec ciężko mi było gardę trzymać, ręce same opadały.
Z tego miejsca dziękujemy bardzo za zaproszenie. Mam nadzieję, że nie nadużyliśmy Waszej gościnności. Jeśli będziecie jeszcze kontynuować takie otwarte treningi, to co jakiś czas będziemy Was odwiedzać. Tak więc, do zobaczenia na sali (mam nadzieję, że na większej).
Ps. Zdjęcia wykonał młody KO