To już drugi taki wpis. Właśnie znalazłem informację, mówiącą o śmierci Daniela Dochertego. Nawet nie wiedziałem, że miał na imię Daniel. Znałem go jako Dana. Dana Dochertego. Każdy, kto siedział choć trochę głębiej w Tai Chi, każdy, kto wychylał choćby nos poza własną salę, znał to nazwisko. Był to wszak człowiek, który łączył w sobie dwie rzeczy — ćwiczył Tai Chi i prał się na ringu. Ale powoli do brzegu. Dan Docherty był postacią barwną. Tym bardziej dziwi mnie, że tak mało wiadomości o nim znajduję. Liczyłem na jakieś smaczki, knajpiane opowieści. A tu nic. Praktycznie na każdej stronie, która o nim wspomina, znajdziemy ten sam tekst. Dużo więcej danych można znaleźć na temat jego nauczyciela (ale o tym później).

Dan Docherty urodził się w Glasgow w Szkocji w 1954 roku. Ukończył studia w 1974 roku i przeniósł się do Hongkongu. Pracował tam jako policjant w tamtejszych Królewskich Siłach Policyjnych. Dosłużył się stopnia senior inspector. Jak sam pisze, była to organizacja bardzo skorumpowana. Tam też często brał udział w ulicznych burdach, czyli po prostu lał się z kibicami drużyny przeciwnej. W mundurze chodził do 1984. Ciekawe czy te dziesięć lat to był jakiś kontrakt? Po doświadczeniach z karate i Wing Tsung (z dat wynika, że ćwiczył je w Glasgow), spotkał Cheng Tin Hunga, swojego ostatecznego nauczyciela. O jego nauczycielu będę musiał zrobić oddzielny wpis.
Dan Doherty
Tak więc wkrótce po przybyciu do Hongkongu zaczął trenować Tai Chi na dachu domu, w którym mieszkał Cheng Tin Hung i po kilku latach został wybrany do reprezentowania Hongkongu w zawodach w walce full contact. W 1980 roku wygrał w kategorii Open Weight Division (kategoria open) na 5 Mistrzostwach Azji Południowo-Wschodniej w chińskim boksie, w Malezji. Chyba ważne jest to, że nie były to mistrzostwa w boksie tylko właśnie w pięściarstwie.

Po powrocie do Anglii, w 1985 roku, skończył podyplomowe studia z języka chińskiego na Ealing College w Londynie.
Dan Docherty był znany ze swoich poglądów na historię Tai Chi i jest postrzegany jako postać polaryzująca świat Tai Chi. W artykułach i wywiadach mówił o konfrontacjach z innymi nauczycielami, w tym o niesławnym spotkaniu z niejakim Shen Hong Xunem, mistrzem, który twierdził, że posiadł sztukę i naucza „pustej siły”, czyli umiejętności walki bez kontaktu fizycznego. Spotkanie zakończyło się tym, że Dan wylał wodę na głowę Shen Hong Xuna, ale nie po to, by udowodnić, że pusta siła nie istnieje, ale by zasugerować, że Mistrz Shen nie był w stanie jej użyć.
Po powrocie do Europy Dan Docherty założył szkołę, którą nazwał „Wudang Tai Chi” lub „Practical Tai Chi„. Pomimo tego, że jego przekaz oparty był na stylu Wu, to w ten sposób chciał się odciąć od jakichkolwiek „koligacji rodzinnych”. Szkoła cieszy się sporą popularnością i ma dużo oddziałów w Zjednoczonym Królestwie i poza nim. Miał swoją stałą rubrykę w amerykańskim czasopiśmie w „Combat Magazine”.

Od dwudziestu pięciu lat organizował (do spółki z Ronnie Robinsonem) zjazdy pod nazwą „Tai Chi Caledonia”, gdzie w otoczeniu szkockich okoliczności przyrody można było spotkać najróżniejszych nauczycieli Tai Chi.
Tai Chi Caledonia
I to w zasadzie wszystko, co można obecnie przeczytać. A pamiętam, że onegdaj w sieci było dużo więcej artykułów jego autorstwa, w których ze swadą opisywał różne aspekty treningu. Pisał o zawodach i o sędziach, którzy negowali jakiekolwiek używanie siły, o swoich badaniach nad historią Tai Chi (ten akurat przetłumaczyłem, a Tomek Grycan umieścił na swoim portalu — więcej) i o tym, dlaczego jako katolik wolał protestanckie dziewczyny.
z mistrzem Cheng Tin Hungiem na jednym z europejskich seminariów
Miałem okazję poznać Dana Dochertego osobiście. W 2005 roku, kiedy jako posiadacz spodni z jedną belką wg YMAA, miałem o sobie baaardzo duże mniemanie. Wtedy okazało się, że w Paryżewie organizowane jest doroczne spotkanie różnych nauczycieli Tai Chi i Qi Gong. Między innymi jednym z nauczycieli miał być Dan Docherty. Na dokładkę, dzięki jakimś subwencjom unijnym, było to bardzo tanie. Żal było nie skorzystać.
Cheng Tin Hung
Byłem na wszystkich trzech treningach… Dan uczył czegoś, co nazwał „krokiem dziewięciu pałaców” i jakichś zastosowań opierających się na Qin Na. Może nie tyle, że się zawiodłem, bo czegóż mogłem się spodziewać po trzech godzinach treningów, ile myślałem, że już sam kontakt z kimś, kto nie boi się założyć rękawic będzie miało na mnie wpływ? A tak nie było. Wyjazd nie był stracony, miałem okazję poćwiczyć z Ronym Robinsonem, Vitem Vojtą i z Nilsem Kluge. Wtedy to pierwszy raz poćwiczyłem pod okiem mistrza Ly – ale nie doceniłem, uczciwie napiszę, że mi się wtedy nie podobało. Każdy z nich zostawił we mnie po sobie jakiś treningowy ślad.
Siłą rzeczy moje wspomnienia to są raczej te poza treningowe. Pamiętam imprezę, na której kosztowaliśmy domowej roboty szkockie whisky. Mój wujek robił podobne destylując landrynkowy zacier w aluminiowym czajniku, ale ja się na tej rudej wódzie na myszach nie znam. Dan potwierdził mi wtedy, że są gatunki whiski, które pędzi się na gnojówce. „Tak, a potem sprzedajemy je angolom” – dodał. Opowiadał jeszcze o małżeństwie Klementyny Sobieskiej i brytolskiego króla, a także w jaki sposób odróżnić Polaka od Rosjanina: „Po wypiciu wódki, Rosjanin wyrzuca butelkę za siebie jako niepotrzebną, a Polak przed siebie – celując w czołgi”.
Na obozie odbył się jeszcze kiermasz książek. Ceny, jak i cała impreza, były promocyjne. Kupiłem więc sobie „Complete Tai Chi Chuan” i poprosiłem Dana o autograf.
- What is your name?
- Krzysztof…
- What?!
- Krzysztof. Write Kris.
- No, No… Spell your name.
- Kej, Ar… – wyspelowałem posłusznie..
- What? Zet, Si and next Zet is not possible

W jednym z jego artykułów znalazłem kilka porad dla trenujących. Ponieważ są bardzo trafne, pozwolę sobie zacytować.
Rady na przyszłość:
1. Staraj się ćwiczyć codziennie, aby czerpać maksymalne korzyści ze sztuki;
2. Obserwuj instruktora kiedy uczy innych i obserwuj, jak inni wykonują swoje zadania, aby porównując techniki, można było przyjąć dobre punkty, a złe skorygować;
3. Zastanów się i przeanalizuj techniki po prawidłowym ich nauczeniu się;
4. Zadawaj instruktorowi pytania, aby wyjaśnić wszelkie wątpliwości lub niejasności.
W moim archiwum zdjęciowym wciąż mam zdjęcie, na którym Dan Docherty prezentuje na mnie całkiem skuteczne zastosowanie techniki yangshi taiji podczas wspomnianego obozu pod Paryżem w 2005 r. (nurkowanie pod gardę przeciwnika, unieruchomienie go zapaśniczym chwytem i wbicie mu brody w mostek). Mam wrażenie, że wspomniał, że ta technika przeniknęła do taiji z… muai thai.
Chociaż nigdy nie ćwiczyłem tradycyjnego taijiquan, to postać Dana Docherty’ego kojarzy mi sie bardzo pozytywnie- przywołuje tamten warsztat, mnogość nauczycieli, różnorodność modeli nauczania i bogactwo nowych doświadczeń sztuko-walkowych.
Pewnie teraz wraz z Ronnie Robinsonem obalają kolejną flaszkę porządnej, szkockiej whisky w niebiosach. 😊
Dawaj te fotkę!!! Dawaj!!!
Jako się rzekło… naprawdę zazdraszczam Ci tej fotki. Zawsze byłem nieśmiały jeśli chodzi o stawanie z kimś do zdjęcia.
Szesnaście lat,minęło i już Adaś rekonstruując dziś w Alei S scenkę z Dochertym rzucającym pustymi butelkami, przekonywał, że to Polacy rzucają za siebie 🙂
I już powstały dwie szkoły. A powiedz sam, jeśli chodzi o puste butelki to komu wierzysz? Mnie czy Adasiowi?
No, Ty masz notes..
Całej opowieści Dana nie słyszałem, jedynie skrawki. No i widziałem butelki szybujące niczym myśliwce w szale bitwy powietrznej. 😉
P.S.: Przypomniało mi się jak Łukasz (dane personalne w posiadaniu redakcji), tłumacząc nam zawiłości stopni w karate, rzucił głośno: „Oni tych danów mają w dupie.”, na chwilę zanim zza rogu wyłonił się Dan Docherty. 😆
Tak było!!!… Na koniec, zostaliśmy tylko ja i Łukasz, i butelka czerwonego wina… Jak to mówią to ona nam zaszkodziła… Nie miesza się wina z domową whiski i żołądkową gorzką.
Francuziki.. ;p
Przekul ta fotka! However, to chyba na chwilę przed zastosowaniem, o którym wspomniał Young Apprentice ;]
Tak. Naprawdę mu jej zazdroszczę i przychodzi mi na myśl to ćwiczenie z CJF – jedno z pierwszych które poznałem. Dochery ma nawet uniesioną piętę, w przeciwieństwie do naszego przyjaciela.
Widać, że to okres fascynacji chuojiao 🙂 BTW tu fotka z zastosowaniem na sucho. Nazwaliśmy to zastosowanie „Turek łapie Czamkę” ;]

Jak on nam zmężniał od tego czasu… wąs mu się sypną… A dla mnie zawsze będzie tym młodzieńcem…
Nawet whisky golnął!
BEZE MNIE!!!? Oczajdusza! Nicpoń! Drapichrust!
Dlatego nie rozbiliśmy butelki..
Ech, skorzystałbym bez wahania z portalu czasowego w Tajemniczym Pokoju, aby ponownie wziąć udział w tamtym seminarium- kontakt z ludźmi praktykującymi sztuki walki inaczej niż ja był naprawdę fascynującym doświadczeniem. Nawet jeśli we wszystkim poszukiwałem odblasku chuojiaofanzi. 😊
P.S.: Niespodziewanie przypomniało mi się, że ówczesna partnerka Dana Docherty’ego zaprezentowała uczestnikom obozu profesjonalny pokaz akrobacji na drążku. Rozpoczęła go, stojąc na ramionach Dana… 😀
Nie było komu zrobić zdjęcia??