
do samodzielnego pokolorowanie
Wiosna przyszła… Na Tarcho, to nawet dojechała wraz z nową obietnicą dociągnięcia linii metra. Jak to śpiewał klasyk ” i jeszcze jeden, i jeszcze raz”? Ja tam wierzę tylko w obietnice Danusi (a spróbowałbym nie…), więc nie idę jeszcze kopać dołów pod nową stację. A tak z rzeczy realnych, to spod ziemi wyłażą różne krakersiki i inne przebijśniegi.
Na rynku księgarskim również wiosna. Tym razem uaktywniło się wydawnictwo Fundacji Dantian. Jak nie wydawali nic od lat, tak teraz wystrzelili z dwoma pozycjami na raz. Dziś o tej pierwszej z nich. Właśnie trzymam w ręku niewielką książeczkę pod tytułem „Zdrowie z udziałem własnym” i sam się sobie dziwię nieco. Dlaczego? Będzie później.
doktor Tadeusz Mazur
Autorami książki są doktor Tadeusz Mazur i doktor Elżbieta Szczygieł. Mógłbym dużo pisać o tym czym się zajmują (znaczy przepisywać z internetu), ale ogólnie jest to tak przesączone wyrazami, których nie miałem w szkole, to sobie odpuszczę. Jednym słowem więc – oboje zajmują się zdrowiem człowieka. I według ich filozofii zdrowie człowieka nie zależy od wzrostu dynamiki sprzedaży chemii (zwanej dla niepoznaki lekarstwami) – ta recepta leży w ruchu i w zrozumieniu własnego ciała.

Tak, podejście jest mi bliskie. Ale szczerze – podchodziłem do tej książki ostrożnie… bo ja uważam, że ta wiedza jest po trochu intuicyjna i wszelkie próby opisania jej mogą tylko spowodować problemy. Ale nie, okazało się, że można. W książce znajdzieciu dużo na temat tego w jaki sposób z waszym zdrowiem łaczą się emocje (okazuje się, że mocno się z autorami nie różnimy) albo jak działa czułość lub też jak wygląda integracja z planetą Ziemią. Pachnie ezoteryką? No powiem wam, że jakbym swoją opinię miał oprzeć tylko o spis treści, to powiedział bym, że śmierdzi tą ezoteryką jak jeszcze niedawno nad Wisłą… ale pomyślałem sobie, że Janek by się w to nie pchał. I miałem rację. To jest książka, w której ani razu nie pada słowo Qi, energia, Dantian (no, może poza okładką autorstwa Marzenki) i jednorożce – jak to kiedyś było w pewnej reklamie – „tylko twarde fakty”.
Bałem się też czegoś innego… Ludzie nauki z tytułami potrafią czasami zanudzić. I tu znów niespodzianka, choć może styl pisania jest właśnie taki trochę naukowy – to daje się to czytać. Myślę, że spodoba się nawet niektórym krakowskim i wrocławskim odbiorcom (nie mogę sobie podarować).
nasze zdrowie w naszych rękach
Warto jeszcze wspomnieć o postaci doktora Mazura. To konstruktor krzesła służącego do aktywacji mięśni antygrawitacyjnych. W zasadzie mnie to nie potrzebne. Wszak całe Tai Chi, to jeden duży aktywator mięśni antygrawitacyjnych, ale fajnie jest, że ktoś to potrafi przekuć na coś fizycznego, coś bez okraszania tego terminu z pogranicza magii i religii (mówię tak, choć nadal wierzę w Qi).
Dla kogo jest ta książka? Dla każdego, kto zechce się dowiedzieć po co ćwiczyć i po co słuchać własnego ciała. Nie znajdziecie tam żadnych ćwiczeń, nie ma recept jak to zrobić, bo książka nie opisuje jakiegoś systemu treningowego. Poza jedną receptą – warto ćwiczyć.
Jeśli podoba Ci się moja twórczość i chciałbyś mnie wspomóc w realizowaniu pasji ćwiczenia i propagowania Tai Chi możesz mieć w tym niewielki udział.
Postaw mi kawę (kliknij obok).
Dziękuję.
Jeszcze słów kilka o samej książce. Sto czterdzieści stron, praktycznie zero zdjęć, sam tekst, duże litery. Książka klejona, ale raczej się nie rozpadnie od czytania. Ładny papier i miękka okładka. Tak więc polecam.
Teraz w ramach reklamy książkę można kupić u mnie w sklepie (Zapraszam)

I dobrze, że KO „wierzy” w Qi. Ćwiczyć taijiquan i odrzucać qi, to jak wydłubywać szpinak z baneczki przed zjedzeniem 😉
Wydłubywać cokolwiek z baneczki? No way. Nie po to jeździłem na Bakalarską żeby robić takie rzeczy.
A Qi. To dla mnie miesznaka tego co mówił Marek i Andrzej, przekonuje mnie ich podejście.
Wesołych i smacznych…