Zarządzanie znudzeniem

Znalazłem ostatnio w jakimś zakurzonym katalogu, w zapomnianym zakamarku starego dysku, film. To był krótki, zaledwie kilkudziesięciosekundowy klip, zawierający fragment egzaminu, który odbył się kiedyś w Warszawie. Zdaje się, że to był pamiętny dla mnie egzamin, na którym poległem w sposób niebywale spektakularny. Po prostu przerwałem wykonywanie formy, mówiąc przy tym: „następnym razem”. Wracając jednak do filmu. Przedstawiał on moją dawną znajomą, która tego dnia podchodziła do egzaminu z zastosowań. Wredny egzamin… bo nauczyć się zestawu technik to jedno, a zrozumieć to drugie (a zupełnie co innego to pokazać, że się zrozumiało to, czego się nauczyło).

Nie mam pozwolenia na pokazanie tego filmu, było nieźle, choć trochę zbyt teatralnie. Nie o tym jednak miało być.

Koleżanka z filmu już nie ćwiczy. Powody? To jej prywatna sprawa. Nawet rozumiem jej decyzję.

znudzenie – proces utraty zainteresowania

Tak sobie jednak pomyślałem, że często decyzję o zakończeniu treningu podejmujemy z ulgą. Zawsze jest ona poprzedzona okresem zniechęcenia i zmęczenia. Kiedy słyszę od ćwiczącego: „Nie chce mi się tego ćwiczyć, ale jeszcze chodzę, bo przecież tyle czasu w to zainwestowałem”, to wiem, że ta chwila nadejdzie już niedługo. Oczywiście są jeszcze inne powody, np. zmiana pracy, sprzeciw rodziny (pamiętam też taki przypadek), względy zdrowotne (tak, tak… i tak bywa), czy nawet finanse, ale szczerze to najczęściej powodem jest: „wypalenie się”, „koniec chemii”.

Co zrobić by utrzymać się na wali zainteresowania. Ostatnio modne jest zarządzanie różnymi rzeczami. Można zarządzać ryzykiem, konfliktem i wieloma jeszcze dziedzinami. Może by w takim razie zarządzać znudzeniem? Jak się do tego zabrać?

Znaleźć dobrego nauczyciela i nie poprzestawać na tym

Dobry nauczyciel to nie tylko taki, który dużo umie (ani tym bardzie dużo mówi). To przede wszystkim taki, który umie obserwować i podsuwa ćwiczenia takie, które mogą coś zmienić w praktyce ucznia. Jednym słowem nie uczy, tylko prowadzi. Nie są to proste rzeczy. Jednak kiedy takiego nauczyciela znajdziemy warto jest się go trzymać.

Stawiać sobie realne cele i je realizować

To już pisałem wielokrotnie pod hasłem „Trening, a teoria zarządzania jakością„. Dobre dobieranie sobie celów, zarówno tych krótko- jak i długoterminowych to sztuka. Trzeba pamiętać, że każdy duży cel składa się ze stu mniejszych.

Nie rzucać się na głęboką wodę

Tak, od dziwo to dobra rada. Kiedy zaczynałem ćwiczyć, wydawało mi się, że należy ćwiczyć dużo. Wtedy to w jakimś fachowym artykule przeczytałem, że w początkowym okresie ćwiczenia trzeba trochę ograniczać treningi. „Tak żeby zawsze czuć niedosyt” głosiła rada. „Co? Mam ćwiczyć mniej niż dwa razy w tygodniu?” – to było dla mnie nie do pomyślenia. Lecz prawda jest taka, że zawsze po początkowej fazie zachwytu nadchodzi kryzys zainteresowania. Kiedy przez dłuższy czas mamy pewien niedosyt, łatwiej jest ten pierwszy kryzys przetrwać.

Czy ja taki miałem? A miałem. Jeśli by przeanalizować moje notatki treningowe, to już na początku, zauważalny jest prawie roczny okres bez jakiegokolwiek wpisu. Myślę, że to było właśnie wtedy, gdy przechodziłem ten pierwszy kryzys. Ale jakoś go przetrwałem.

Nie oczekiwać

Hasłem ćwiczących powinno być: „Wy, którzy tu wchodzicie, porzućcie wszelką nadzieję”. Nic bowiem tak nie deprymuje, jak zawiedzione oczekiwania. Lepiej ich zatem nie mieć.

klasyczne oczekiwanie na pociąg

Więc nie oczekujmy, że po zapamiętaniu wszystkich ruchów w formie będziemy ją robić idealnie ani, że pójście na jakieś seminarium zmieni nam gruntownie technikę. Nic takiego nie nastąpi. Wprost przeciwnie. Pierwszą oznaką postępu w praktyce ćwiczenia formy jest … relatywny spadek jakości jej wykonania. Po prostu z biegiem czasu nasz umysł zauważa coraz więcej błędów, a ciało niestety nie może za tym nadążyć.

Co się zaś tyczy niepraktykowanej wiedzy zdobytej na seminarium, to po prostu wywalenie pieniędzy w błoto (vide do kieszeni prowadzącego). Jeśli więc oczekujemy, że po czterech godzinach spędzonych na sali cokolwiek się zmieni to możemy się zawieść.

Nie oczekując, mamy szerzej otwarty umysł na to, co się nam oferuje.

Mieć jakąś odskocznię

Czyli nie wkładać wszystkiego do jednego koszyczka. Mieć coś jeszcze: czytać książki (nie tylko o tym co ćwiczymy), spotykać się z ludźmi (niekoniecznie z tymi ćwiczącymi), wbijać gwoździe (to przy okazji fajny trening) lub oglądać mecze (ale to akurat normalka). Iść do lasu i popatrzeć na bluszcz – jak się gadzina wije. I dojrzeć o tam pchła… daj spokój pchła to tez istota.

Kiedy coś zaprząta nasze myśli w stu procentach, to tracimy do tego dystans. Przestajemy być krytyczni wobec tego, co robimy i tego czego nas uczą.

Takie odskocznie pozwalają zachować zdrowy rozsądek. Choć czy hasanie po trawniku w tempie niedobudzonego leniwca ma coś wspólnego ze zdrowym rozsądkiem?

Nie bać się zmian

jak byłem mały, to bardzo bałem się buki

To trudne. Wyobraźcie sobie: ćwiczycie gdzieś wiele lat, osiągacie jakiś poziom (w rozumieniu grupy wokół), jesteście już znani, poważani, i nagle trafiacie na coś, co niszczy cały dotychczasowy światopogląd. Coś co wam lepiej pasuje, otwiera nowe ścieżki poznania… Wtedy cóż, nierzadko trzeba porzucić pozycję, stopnie, i zacząć od nowa.

Z drugiej strony nie można zmieniać zainteresowań co chwila. Bo przecież wiadomo, że wszędzie dobrze, gdzie nas nie ma. I to co robią inni, zawsze wydaje się pociągające, bo nowe i nienudne. A tu nie o atrakcyjność chodzi najbardziej. To trudne decyzje, ale czasami musimy je podejmować. Lepiej zacząć od nowa, niż trwać w czymś, co nie przynosi nam pożytku.

Dobrze się bawić

Tak, bo to nie jest praca na pełen etat. Oprócz tego, że trening mamy traktować poważnie, ćwiczyć uczciwie, sięgać gdzie wzrok nie sięga i te rzeczy, to musimy mieć z tego radość. Jak znaleźć radość z treningu? Mnie się zdarza cieszyć się z powodu tego, że się skończył i dotrwałem do końca, albo że zapamiętałem formę do końca. Może to być radość z pomykania z mieczykiem po parku.

Trening musi nam dawać wymierną przyjemność. Niestety nie będziemy już ochroniarzami karawan ani nie zostaniemy aktorami w filmach kina kopanego (w większości przypadków nawet kino XXX jest poza naszym zasięgiem), zostało nam więc ćwiczyć dla przyjemności. Wiem, że to słaba motywacja, ale jednak.


1

Organizuję wyjazd treningowy do Chin (Guangfu 2024).
Jeśli podoba Ci się moja działalność – możesz mi pomóc rozwijać moją pasję! Postaw mi kawę (kliknij obok).
Dziękuję.


To siedem przykazań które mi się przez lata wykrystalizowały i się ich trzymam. Siedem to właśnie tyle, ile było w mitologi greckiej Plejad czyli towarzyszek Artemidy. I luz, ósmej to już by nawet Williams nie dał rady…

Plejady

9 komentarzy do “Zarządzanie znudzeniem”

  1. Niezły wpis. Podobało mi się te kilka pandzich uwag, które padły pod koniec ? Niemniej, żeby KO nie pomyślał, że podporządkował mnie sobie jakiś bot, czy coś, pozwolę sobie dać KO bojowy cel treningu. Dziś dowiedziałem się, że od jakiegoś czasu na zamkniętej Skrze „kong liangge zi” Mariusz Antyterror ćwiczy rzucanie toporkiem z różnych odległości. Może zaaranżujemy turniej KO-MA? 🙂

    Odpowiedz
    • Oczywiście, sama możliwość poznania legendy będzie dla mnie radością. Obawiam się tylko że moje szpicaki w żaden sposób nie przystają do toporków. To znaczy są nieporównywalne. Jednak możliwość poniesienia porażki w dobrym towarzystwie jest niezwykle kusząca…

      eee… bo nie mówiłeś o pojedynku na noże z trzymanym w zębach pasem łowickim?

      Odpowiedz
    • STARY!!! Jak ja bym chciał umieć rysować… moje notatki byłyby wtedy dokładniejsze. Nie pytałem o zgodę, ale myślę że koleżanka by nie chciała. Jak znajdę swoje filmy to spróbuję wrzucić. Właściewie to dobry pomysł. Bo za pierwszym razem zdawałem zastosowania przed mistrzem na drugi stopień… to była żenada. Mistrz powiedział że rozumie ideę, ale wykonanie jest do kitu. To jej wykonanie było właśnie takie baaardzo wymuszone…

      Odpowiedz
  2. Kurde, prawie cały ten wpis to w mojej ocenie „dyrdymały”. Od ponad trzydziestu lat „biorę torbę i idę na trening” (także domowy). Pewne zachowania warto powielać – choćby z uwagi na higienę psychofizyczną.
    Wypalenie? Co z wami jest nie tak? Nie kumam tego… 😉

    P.S.
    Napiszę „prywatnie”. KF / TC kręci mnie coraz bardziej. Podobno KF ma się we krwi. 😉 Czym jest rozwój i czy faktycznie istnieje jego koniec (pytanie raczej retoryczne)?

    Odpowiedz
    • Wiesz co… jeśli policzysz ilu ludzi sprzed tych trzydziestu lat nadal tak jak Ty „bierze torbę i idze na trening” to może zauważysz te zjawisko. To że nas nie dotyczy jakieś zjawisko to nie znaczy że go nie ma.

      Kiedyś te miałem taki okres ale nie zawsze się da… „Wziąć torbę i iść”

      Czekam czekam na Tego maila…. z przyjemnością podyskutuję

      Odpowiedz
  3. Nie wiem czy potrafię odpowiedzieć za innych. Niemniej mam uczniów, którzy od ponad 20 lat chwytają torbę. Temat raczej niedyskusyjny (?).
    Każdy realizuje swoje człowieczeństwo wedle uznania. Wypalenie to stan umysłu. Po prostu trzeba TO chwycić i iść dalej. Sorry, nie kumam stanu wypalenia, choć za jakieś 30 lat być może zmienię retorykę (jeśli dożyję).

    Odpowiedz
  4. Rety! W mojej skromnej ocenie głębsza dyskusja raczej nie przyniesie rezultatu. Po prostu trza chwycić torbę i iść. W czym kłopot?
    Jutro poniedziałek. Jak zawszę wstanę (?), tym samym poświęcę TC / QG minimum 60 miin. Co niektórzy mają to we krwi :-}
    P.S.
    Już na studiach niższych wpajano mi, że wypalenie to kwestia czysto psychologiczna. 😉

    Odpowiedz

A co Ty myślisz na ten temat? Dodaj komentarz