Ponoć ćwiczyć trzeba dużo. Kiedyś uważałem, że właśnie to jest kluczem do sukcesu. Teraz myślę, że owszem dużo, ale przede wszystkim z sensem. Wtedy takie dużo robi się trochę mniejsze. Ponoć co za dużo, to i krowa nie zje. Ja bym to obecnie ujął inaczej. Zjeść to może i zje, ale nie przetrawi. A co się dzieję z nieprzetrawionym jedzeniem? No… Z treningiem jest podobnie.
brak czasu
To jednak trochę nie do końca tak, że ilość treningu jest totalnie bez znaczenia. Wiadomo, najlepiej jest mieć farta jednocześnie w kartach i w miłości. Problemem, z jakim borykają się mieszkańcy dużych miast, jest pęd życia i chroniczny brak czasu. Żyjemy zawsze w niedoczasie. Kiedy w Gdańsku godzinę przed odjazdem pociągu zaczynałem się denerwować, znajomi tubylcy siedzieli spokojnie – masz jeszcze dużo czasu. Kiedy w Białymstoku planuję dotarcie z dworca na salę treningową, wiem że potrzebuję na to cztery razy mniej czasu niż w moim mieście.Tu nawet metro nie pomaga. Dojazdy zabierają mi bardzo dużo czasu. I na niewiele zdaje się tu zarządzanie czasem. Z punktu A do punktu B jedzie się zawsze tyle samo (czasami dłużej, jak coś się zes..a).
Teoria mówi, że można medytować. Ale po pierwsze sądzę, że są lepsze miejsca do medytacji niż metro w godzinach szczytu, a po drugie można ten czas lepiej spożytkować.
Jest kilka praktyk, które możemy sobie tam ćwiczyć. Choćby założyć na palce kilka gumek recepturek i ćwiczyć tak zwaną pływającą ośmiornicę. W sam raz dla praktykujących Qin Na lub kradzieże kieszonkowe. Można międlić gumową piłeczkę lub ściskać mandżurskie orzechy. Można, dla bardziej zaawansowanych, napinać i rozluźniać różne obszary ciała – oczywiście tak, żeby nikt nie zauważył. To założenie „ćwiczenia ukrytego przed wzrokiem” nie jest konieczne tylko po to, by nie narazić się na śmieszność (choć na pewno trochę tak), tylko ma na celu „uwewnętrznienie” praktyki. Ja osobiście, jadąc na trening, staram się przypomnieć sobie wszystko to, co działo się na poprzednich zajęciach. Z czym miałem problem, albo co ciekawego odkryłem. To ważne, bo wtedy na treningu częściej można iść „dalej” z materiałem, zamiast tracić czas na bezproduktywne przypominanie tego, co już raz zostało zrobione.
omiatanie kolana
Jest jeszcze jedna fajna rzecz, którą można zrobić. I to właśnie o niej chciałem, po tym przydługim, jak zwykle, wstępie napisać. Kiedyś już zresztą o tym wspominałem, chodzi od wykonywanie form w umyśle. Pisałem o tym w czasie, kiedy Jiuzhizy wspominał, że on czasami w umyśle strzela z łuku, wizualizując cały proces od wyciągnięcia strzały z kołczanu po zdzieranie skalpu z trafionego kowboja. Wtedy tylko zachęcałem do takiej praktyki, teraz chciałem się podzielić kilkoma uwagami technicznymi. Wszak od tego czasu trochę już tego poćwiczyłem i kilka uwag mi się pozbierało.
Przede wszystkim: co to znaczy zrobić formę w pamięci? Otóż nie chodzi o to żeby powtórzyć sobie listę technik. Co prawda jeśli ktoś nie zna kolejności ruchów, to i tak coś mu to da. Bardziej chodzi o to by „poczuć” ruch. Jak do tego dojść? W pierwszej kolejności musimy zacząć widzieć ruch dłoni z pozycji do pozycji. Wtedy zauważymy, że forma nie jest zbiorem nieruchomych pozycji*, to są raczej płaszczyzny, w których poruszają się ręce. Osoba początkująca skupi się na ręce dominującej. Tak np., w YMAAowskiej formie „Łapania ptaka za ogon w lewo” łatwiej jest sobie wizualizować pracę ręki lewej niż prawej. Samo przerzucanie uwagi z dłoni na dłoń jest już niezłym ćwiczeniem, ale celem samym w sobie jest opanowanie wizualizacji pracy obydwu dłoni jednocześnie (na początek).
Kiedy już tę sztukę uda się opanować, można zauważyć że odczucie kontroli powoli (JEEEEJU, jak powoli) przenosi się z dłoni, w okolicę splotu słonecznego. To oznacza, że wchodzimy w etapu kontroli otwarcia i zamknięcia. Chodzi o to, żeby nie rozbijać umysłu na dwie „wyspy”, jakimi są dłonie, tylko powoli odczuwać ruch „całościowo”.
w oczekiwaniu na cud
A dalej? Dalej to niby mam jakieś doświadczenia, ale zostawię je dla siebie. Szczególnie, że na siedząco w metrze, lub nawet na stojąco w trzęsącym się tramwaju, to mi tak średnio wychodzi. Nie jestem zadowolony. Zresztą może za dużo od tej metody oczekuje. Może faktycznie siedząc z twarzą na wysokości czyjegoś brzucha nie powinienem więcej oczekiwać. Albo po prostu za dużo chcę, a za mało czekam i obserwuję.
1
Jeśli podoba Ci się moja twórczość i chciałbyś mnie wspomóc w realizowaniu pasji ćwiczenia i propagowania Tai Chi możesz mieć w tym niewielki udział.
Postaw mi kawę (kliknij obok).
Dziękuję.
Jeśli ktoś ma inne obserwacje lub pomysły to zapraszam do dzielenia się.
* – chociaż po trosze tak jest
Tak, KO, międlenie orzechów mandżurskich…………………………….. :]
No tak, brzmi dziwnie… z tym zdjęciem to już mega dziwnie