Wietnamski Wing Chun cz. II

W tych nienormalnych czasach nie bardzo jest o czym pisać, więc nadgonię trochę zaległości. Są teksty, które obiecałem napisać i jakoś się nie składało. I tak przysłowiowa kobyłka u płotu, którą przyszło mi w rzyć pocałować.

Jakiś czas temu miałem okazję rozmawiać z człowiekiem, który praktykował miękką odmianę Wing Chun. Słuchałem jego opowieści nieco jak bajki o żelaznym wilku, bo Wing Chun i miękkie style kojarzą mi się niemalże jak zgoda z kibicami Lecha, czyli no way. Potem nastąpiło coś, co jest dowodem na teorię mówiącą o tym, że internety nas podsłuchują — w „proponowanych:|” pojawił się film o mistrzu miękkiego, wietnamskiego Wing Chun (Vịnh Xuân Quyền Việt Nam). Obejrzałem kilka proponownych filmów i cóż… Spodobało mi się. Podobała mi się metoda treningowa, miejsce, w którym odbywały się treningi i ogólnie koncepcja. Okazało się jednak, że byłem w swoim zachwycie praktycznie jedyny. Poprzedni post wywołał bowiem serię niepochlebnych komentarzy.

To nie jest tak, że się obraziłem na krytykę, czy podważam zdanie moich adwersarzy. Znam tych ludzi i wierzę w to, co mówią. Jeszcze się nie przejechałem na ich opiniach. Postanowiłem jednak bronić własnego zdania, nawet jeśli jest to pozycja przegrana. Postanowiłem po czasie, na zimno jeszcze mocniej przyjrzeć się autorowi filmów.

mistrz częstuje herbatą

Wietnamski, to ciężki język do grzebania w internecie. Jedyne czego jestem prawie pewien to to, że mistrz nazywa się Trần Đức Lợi i nie wiem co jest jego imieniem, a co nazwiskiem. Jest uczniem Trần Văn Phùnga (i znów nie wiem czy byli spokrewnieni). Ten znów uczył się bezpośrednio od Chińczyka, który w latach 40-tych musiał uciekać z Chin. Nie wiem, czy chodzi o opisywanego przeze mnie wcześniej Yuen Chai Wana, bo nikak nie mogę dojść do ładu z transkrypcjami nazwisk (Google wcale nie pomagają w poszukiwaniach).

Na filmach Trần Đức Lợi bardzo często pojawia się z młodą kobietą. Nie wiem kim dla niego jest – córką? Starszą uczennicą? Żoną? Nie ważne. W każdym razie, to chyba ona jest odpowiedzialna za jego obecność w internecie. Prowadzi kanał na FB i YT, i jest w tym bardzo aktywna. Poza tym ćwiczy, bardzo często pojawia się na filmach samodzielnie – najczęściej z drewnianym manekinem.

Ale do brzegu… w poprzednim odcinku głównym zarzutem komentujących była miałkość przekazu i jego „zniewieścienie”. Postanowiłem więc poszukać czegoś, na czym widać więcej „krwi”. Do tej pory pokazałem filmy, na których mistrz ćwiczy z młodymi adeptami (tego narybku należy mu zazdrościć) i siłą rzeczy, te filmy skupiały się raczej na pokazywaniu nauki podstaw. Uczniowie byli nieporadni, a nauczyciel wyrozumiały. Odkryłem jednak kilka filmów zawierających trening nieco starszych uczniów mistrza. Ważne dla mnie było, bym znalazł filmy, na których ćwiczą oni ze sobą. Kilka wyszukałem. Mamy wyraźnie próby konfrontacji, choć nadal zamknięte w treningowo-rutynowym reżimie.

Polecam oglądanie z włączonym dźwiękiem – jest i kura, i pies. A teraz trochę MMA… żarcik, chłopaki po prostu zdjęli koszulki. Choć to akurat może być jakaś inna szkoła. W pewnym momencie widać ćwiczącą grupę.

Widać, że dobrze się bawią, ale w takim pozytywnym znaczeniu. Podoba mi się to, że jest naprawdę dużo swobodnego poruszania się.

A teraz nocny trening.

Podoba mi się. Co najważniejsze to nadal trening. Jest w tym coś, czego zawsze mi brakowało w moim treningu. Łagodnego przejścia z przyjacielskiego przepychania się do równie przyjacielskiego sparingu. Dla mnie, jeśli chodzi o ideę, jest to bardzo podobne do tego, co pokazywał mistrz Yang Jwing Ming w czasie swojego ostatniego pobytu w Polsce. W wielu szkołach Tai Chi ten poziom nie jest w żaden sposób osiągalny.

Żeby nie było, że pokazuję tylko uczniów…

Szukałem czegoś, gdzie widać Trần Đức Lợia poza swoją szkołą. Nie było łatwo, rozumiem go — jego kwon (a przy okazji także dom), to przepiękne miejsce. Tu ćwiczy w czymś, co mnie osobiście przypomina jakąś świątynię. Sami oceńcie. Jest w tym już coś poza treningiem: i jeden i drugi partner chce pokazać swoją wyższość. Choć nie wygląda na to, że są przeciwnikami.

I na koniec coś, co pewnie będzie strzałem w kolano. To fragment osobistej praktyki Trần Đức Lợia. Choć znów nie wiem, czy tak wygląda jego trening, może to jest po prostu poobiedni rozruch, taka trochę medytacja? Wyciąganie wniosków z filmów mimo wszystko przypomina wróżenie z fusów.

Piękne podwórko… marzenie…

Nie będę już więcej pisał o Trần Đức Lợi, choć nie przestanę go obserwować. No, chyba że pokaże coś spektakularnego. Np. ćwiczenia z bronią. Google translator przetłumaczył mi, że w swoim repertuarze broni ma: „Luc sprzedaje punkty” oraz „nietoperz”. Czyżby chodziło o klingoński Bat’leth☆?


1

Organizuję wyjazd treningowy do Chin (Guangfu 2024).
Jeśli podoba Ci się moja działalność – możesz mi pomóc rozwijać moją pasję! Postaw mi kawę (kliknij obok).
Dziękuję.



☆ – prawdopodobnie chodzi o jakąś odmianę rogu…

7 komentarzy do “Wietnamski Wing Chun cz. II”

    • No widzisz, czyli to musi być jedyne prawdziwe.

      A co do materiału filmowego. Czy przekonały Cię choć trochę?

      Odpowiedz
  1. Nie przekonały mnie specjalnie, ale też nie jestem do tych ludzi źle nastawiony. Naprawdę przekul mają te ogrody. Jakby KO kupił te noworoczne drzewka na Bakalarskiej, mógłby sobie zrobić namiastkę takiego ogrodu na balkonie 🙂

    Odpowiedz
  2. Szczerze mówiąc, nawet wolę ten klip shadow boxing, bo gość się zachowuje naturalnie, w sensie nie ma nim tej całej nonszalancji, która wycieka mu uszami, jak ćwiczy z uczniami 🙂

    Odpowiedz
    • Chyba objawy, by wystąpiły w przypadku kiedy bym nic nie czuł (nieżyt nosa te rzeczy). Oczywiście kobyłka była przenośnią… na szczęście. Boję się zwierząt wyższych niż 45 cm.

      Odpowiedz

A co Ty myślisz na ten temat? Dodaj komentarz