Nie jestem prawdziwym blogerem, z braku czasu na stukanie w klawisze, wpisy są opóźnione o dzień lub dwa. Z jednej strony tracą pewnie nieco na świeżości, ale z drugiej (mam nadzieję) zyskują na dystansie jaki się u mnie pojawia. Rozwiązanie to ma jeszcze tę zaletę, że czasami , z perspektywy czasu, dochodzę do wniosku, że nie warto strzępić klawiatury dla czegoś, co jeszcze niedawno wydawało się nowe i ciekawe. Dziś, żeby nadgonić czas, połączę dwa wpisy w jeden…
poszukiwanie herbacianego Graala
W ostatni weekend zapakowaliśmy się w samochód i pojechaliśmy do Wólki Kosowskiej. To miejsce, to olbrzymie skupisku różnorakich hal wypełnionych po brzegi chińskimi, wietnamskimi i innymi biznesikami. Znajdziecie tam hurtownie (ale i detal jest tu coraz popularniejszy) ciuchów, taniej elektroniki i innego stuffu kojarzonego we wschodem.
Moim celem było znalezienie zestawu do przyrządzania herbaty. Taki prosty: dwa dzbanuszki (jeden do parzenia herbaty, drugi do polewania), sitko i minimum 6 niewielkich czarek. Silną grupą w postaci: Ja (płatnik), Młody (kierowca/ochroniarz) i Jiuzhizi (tłumacz/przewodnik), zagłębiliśmy się w gąszcz sklepów.
Czarek nie znaleźliśmy, ale odwiedzając chińskie i wietnamskie delikatesy dokonaliśmy kilku prostych zakupów spożywczych: suszone mięso, jajka marynowane w sosie sojowym i dojrzewające tofu (bo zieleninę i świeże jajeczka kupiłem już wcześniej na Bakalarskiej).
Na koniec Jiuzhizi, jako stały bywalec, zaprowadził nas do paśnika, czyli wietnamskiej, dość prostej jadłodajni sprzedającej tkz. mix czyli ryż i dużo dodatków z fajnym sosem do maczania. Jedzenie proste, ale jakże inne od tego, co można kupić w standardowej „budzie”. Nawet zgrzyt, który pojawił się przy okazji zamawiania, dodaje trochę kolorytu. Ja wiem, że dla kogoś takiego jak Jiuzhizi, obytego z obyczajami, może być to denerwujące, ale dla mnie to cały czas jakiś folklor jest. (Więcej na blogu Trzy Równoważnie)

wietnamska forma
Po jedzeniu Jiuzhizi pokazał nam jeszcze jedno miejsce. Była to, znajdująca się na tyłach dużego spożywczaka, długa hala szerokości niewielkiego kortu do kometki z (wg słów naszego przewodnika) pokojami noclegowymi. „Jakbyś tu Tai Chi zrobił…” podpuścił mnie Jiuzhizi. No czemu nie… pomyślałem sobie, że to świetne miejsce na obozy. Blisko Warszawy, tanie noclegi, dobre i tanie żarcie pod nosem. Jest wszystko co potrzebne. Wiem, że to się nie uda, bo większość ludzi „w takim miejscu” ćwiczyć nie będzie… a właściwie dlaczego?
Ja formę sobie zrobiłem (bo ciężko mówić o jej przećwiczeniu). Jedną sekcję zaledwie, żeby nie zanudzić moich kompanów… dla Młodego wolne ruchy dobre są tylko przy spełnianiu moich próśb, a dla łucznika, jakim jest Jiuzhizi, to nawet na cel się nie nadaję. Za wolno się poruszam i nie ma żadnej frajdy z trafiania.
I co? Ano nic… zbiegowiska nie było, chyba nawet nikt się nie zainteresował. Cholercia, dopiero na filmie okazało się, że było za szybko, z błędami i znów patrzę w ziemię. Na dokładkę przez cały czas żułem gumę!!! Brak profesjonalizmu, omen nomen, pełną gębą…
powrót husarii
Wolne zawsze się kiedyś kończy, a jedyną zaletą poniedziałku jest to, że po południu będzie trening. Pierwszy w tygodniu. To pomaga dociągnąć do piątku.
I tak było tym razem… Jadąc na trening do Akademii Yi Quan już miałem wysiadać przy ul. Kinowej, kiedy kątem oka wyłapałem dziwny obrazek. Po chodniku jechał mężczyzna na rowerze. Samo w sobie nie jest to dziwne, bo: po pierwsze tam jest ścieżka dla rowerów, a po drugie te pojazdy są obecnie w Wawie modne. Dziwne było to, że rowerzysta miał do przedniego widelca przymocowany na sztorc kij… na oko ponad trzy metrowy!!! Starość nie radość, oczy już nie te, ale kiedy wytężyłem wzrok i spiąłem mięśnie… pleców rozpoznałem kierującego… to był Andrzej Kalisz.

No fajnie. Ukryłem się za rogiem z aparatem gotowym do strzału, ale niestety mój sprzęt jest bardzo powolny. Strzeliłem migawką kiedy Andrzej znajdował się w środku kadru, a aparat zrobił zdjęcie, kiedy ten już z niego wyjechał… trudno. Może na sali dowiem się, o co chodzi?
Przed wejściem do piwnicy, w której mieści się nasza salka, spotkałem Andrzeja Kalisza i rower z nietypowym ładunkiem.
dagan – długa włócznia
Taki kij po chińsku nazywa się Dagan i myślałem, że służy tylko do treningu siłowego (patrz poniżej). A tu okazało się, że ćwiczy się z tym ustrojstwem także formę. Kiedyś długa włócznia – bo stąd wzięła się idea tak długiego kija – był traktowana jako broń pola bitwy. Później jej znaczenie zmalało. ale ćwiczenia z długim kijem zachowały trochę idei długiej włóczni.
Andrzej Kalisz jechał tak na tym rowerze 28 km (!!!). Często musiał schodzić z roweru by przeprowadzić go pod gałęziami i latarniami. To musiała być przeprawa… i że żadne służby się nie zainteresowały?
Teraz najlepsze. Ponoć w pewnym momencie naszej praktyki będziemy ćwiczyć formę z długą włócznią. Mam nadzieję, że jeszcze przed emeryturą, żebym miał siłę szarpać tego drąga. Swoją drogą – jak ja będę z tym jeździł na trening? Wejdzie mi toto do metra? Przewiozę autobusem?
Nawet zacząłem wymierzać duży pokój, żeby wkręcić haki na powieszenie kija nad łóżkiem. Ale kiedy wyjaśniłem Danusi co robię, poleciła mi strzelić sobie baranka na najbliższą ścianę nośną, albo przynajmniej wziąć zimny prysznic. Było jeszcze coś o przegrzaniu i pokręceniu… ale któż zrozumie kobiety?
Organizuję wyjazd treningowy do Chin (Guangfu 2024).
Jeśli podoba Ci się moja działalność – możesz zostać moim mecenasem! Postaw mi kawę (kliknij obok).
Dziękuję.
Poniżej przykład takich cwiczeń
Patrzenie się w ziemię podczas formy podkreśla nonszalanckość KO 🙂
Zgadza się :), to jest wprowadzenie się w stan song na najwyższym poziomie 🙂
Jak już stwierdził Jiuzhizy – to godna pożałowania nonszalancja.. a Ty przyjedź dziś na trening, to zobaczysz patyczek. Leży przy drzwiach i sięga aż do ściany.
No i nie mam z kim dłoni pchać…
A tutaj mistrz Zhai Weichuan z długim kijem :). Chyba to nas czeka 😉 https://www.youtube.com/watch?v=olNdYya9KLU
Wygląda lekko. Ale ja ten kijaszek widziałem. Będzie dawał po plecach że hej,
Nie ma to tamto… trzeba zacząć pompować… bo jak nic płuca wypluje…
Odnośnie filmiku z KO. W tych okolicznościach przyrody bu fa wygląda dość przyzwoicie ( nie wiem czy pamiętasz starą pogawędkę związaną z jakimiś zawodami? 😉 ).