W Krakowie wszędzie jest blisko. Na mapie to wygląda inaczej. Ja jestem przyzwyczajony do Warszawy, gdzie wszędzie jest daleko. Tu każda podróż to godzina minimum. A w CK Krakowie, mimo że sala treningowa jest praktycznie w Tyńcu, to autobus jedzie tam niecałe 20 minut, potem 1200 metrów i jesteśmy na sali.
Na przystanku spotykam jeszcze człowieka z kijem. No, jak z kijem i w naszą stronę, znaczy się swój. Więc zagadałem. Okazało się że to Maciek, Rafałowy Tudi (czyli uczeń) – shaolinowiec.
Dziś taki prolog.
Rozgrzewkę prowadził Nicolas, ale konsultował ją z ojcem. Duży nacisk położył na ćwiczenie zwane Qi Gongiem kręgosłupa jako podstawy pracy ciała w Taiji.
Potem egzaminy. Było szybko, choć obawiałem się, że jak zwykle będzie się to ciągnąć jak markietanki za pospolitym ruszeniem. Ale nie, ograniczono dostępność egzaminów tylko dla ludzi od trój wzwyż, więc była nas, nomen omen, tylko trójka. Ja, Ana (Portugalka, obecnie w Polsce, prywatnie żona Roberta), i Krzysiek (obecnie szef YMAA Szwecja). Zdecydowałem się zdawać tylko trzecią część w tempie średnim.
Dla wyjaśnienia podam, że to jedna szósta egzaminu tylko. Miałem się jeszcze przygotowywać w wakacje do innych elementów egzaminu, ale choroba pokrzyżowała mi plany.

Pierwsze podejście spaliłem, oczywiście pogubiłem się w formie. Spaliłem się psychicznie i zamiast do „złotego koguta na jednej nodze” wszedłem do „siedmiu gwiazd”. Przerwałem wykonanie. Usłyszałem, że i tak było za wolno, i że pochylam głowę patrząc za rękami. Ale jeśli chcę to mogę jeszcze raz podejść. Za kilka minut drugie podejście. Było jedne zacięcie (będzie widać), ale poszło do końca. No a potem słuchamy komisji. I tak: tempo ok, ale jak jest szybciej, to ruchy się sypią (nioooo), za szybko wchodzę w ciężar i nie ma siły z nogi, za mało pracy klatką. I, co jest dla mnie największym szokiem, to zmodyfikowałem sobie formę i dołożyłem ze trzy ruchy do trzeciej części. To ostatnie, to moja wina – ostatnio większość czasu ćwiczyłem sam, już od dawna nikomu nie pokazywałem tej trzeciej części.
Nie wstydzę się tego wykonania. Ostatecznie, qrna, komisja egzaminacyjna to stres. Chciałbym umieć przed komisją ćwiczyć tak, jak czasami wychodzi mi to na polach albo w lesie. Jeśli ktoś jest ciekaw, to proszę bardzo: tak wyglądał mój egzamin.
Prawdę mówiąc, odetchnąłem jak mnie uwalili. Jakby poszło za łatwo, toby znaczyło, że coś jest nie tak. Ostatecznie takie centrowanie na trójkę zdawałem ze cztery razy. Jak to Ana powiedziała: „Długo, ale za to z jakością”.
Tak sobie jeszcze myślę, że u mnie problem polega na tym, że ja ćwiczę kilka innych rzeczy poza Taiji i to wszystko mi się miesza. Mam coś co dla mnie jest wiodące i reszta jakoś temu podpada. Bardzo bym chciał móc przełączyć sobie mechanikę ciała i zawsze robić tak, jak dany styl przewiduje. To trudne, albo wręcz niemożliwe. Póki co, moje Taiji będzie coraz bardziej Chuojiaowe i nie wstydzę się tego, ostatecznie nawet mistrz Yang wplótł dużo Białego Żurawia do swojego Taiji i dlatego jest ono takie jakie jest. Ja nigdy nie będę taki jak on, mam inną budowę i motorykę, dużo później zacząłem ćwiczyć i treningowo nie jestem taki do końca koszerny. Jak już pisałem, nie martwię się tym, jest jak jest, najwyżej nie będę miał następnego paska.
egzamin u mistrza
Potem był właściwy trening. Miało być dla zaawansowanych (od dwójki wzwyż), ale ostatecznie załapało się dużo więcej osób. Były poprawki formy, pchające dłonie i zawinięcie. Na koniec Master zaprezentował chwilę pchających rąk w chodzeniu, w dość szybkim tempie, jako coś do czego powinniśmy dążyć. Te dwie godziny upłynęły nam na mozolnym powtarzaniu pojedynczych ćwiczeń. Danusia powiedziała, że ona szału by dostała, a my tak przód, tył, przód, tył… ale takie to życie taikikowca.
Mistrz Yang nie stał przy nas non stop, znalazł też czas dla grupy dzieciaków ćwiczących przy Krakowskiej szkole YMAA. Oto filmik.
Tak patrząc na ten film, uświadomiłem sobie, że szkoły w których nie inwestuje się w takie dzieciaki, nie mają przed sobą przyszłości, bo cóż można wycisnąć z takich grzybów jak ja? A z tej grupki nawet jeśli tylko jeden na dwudziestu do czegoś dojdzie, to już będzie coś.
Jeśli podoba Ci się moja twórczość i chciałbyś mnie wspomóc w realizowaniu pasji ćwiczenia i propagowania Tai Chi możesz mieć w tym niewielki udział.
Postaw mi kawę (kliknij obok).
Dziękuję.
PS 1. Sorry za lakoniczność relacji, ale piszę to kole północy, a jeszcze idę się kłócić w recepcji. Na dworze jest poniżej zera, a oni jeszcze nie grzeją, cholerne centusie.
PS 2. Dzięki wszystkim, którzy mi kibicowali i we mnie wierzyli.
Lolao.. Na tej fotce wyglądasz, jak -nie wiem- rozparty na tronie Fryderyk Wilhelm I Pruski przysłuchujący się naradzie swoich generałów, a nie rozciągający się 3 pasek :))
Starałem się…
Fajna relacja i trzymaj się, jak nie tym to następnym razem… w pełni się z Tobą zgadzam jak się ćwiczy różne style kung fu to ciężko to z sobą pogodzić, ale z drugiej strony większość mistrzów ćwiczyła kilka stylów (oczywiście zawsze jeden był główny)więc do końca nie wiem jak to jest dla mnie na razie nie do pogodzenia i podziwiam że ćwiczysz tak różne rzeczy…A że w Krakowie nie grzeją to jakoś mnie nie dziwi 🙂 ich rozrzutność jest legendarna :-).
Dzięki, nie mam zamiaru odpuszczać. W zasadzie taki egzamin to po prostu prywatna lekcja za 40 PLN. Jak zdasz, to słyszysz „ok – zaliczone” i cztery dychy poszły się paść. Choć oczywiście ulga i radość jest…