Rubikon

Przekroczyć Rubikon – w języku polskim mamy taki związek frazeologiczny, mówiący o przejściu, zamknięciu pewnego etapu. O tym, że nie ma już możliwości powrotu do poprzedniego stanu rzeczy. Słowa te nawiązują do epizodu z historii starożytnego Rzymu. W roku 49 przed naszą erą, Julek Galiusz aka Cezar, wraz ze swoim XIII legionem, przekroczył rzekę Rubikon, decydując się na dokonanie przewrotu polityczno-wojskowego; rzeka Rubikon stanowiła wówczas granicę, za którą armia rzymska nie miała wstępu. Po tym wydarzeniu, nawet jakby Juliusz z chłopakami wrócił na swoją stronę rzeki, nadal byłby traktowany jako agresor.

Tyle o przeszłości, zresztą powyższy tekst wyczerpuje moją wiedzę historyczną. Niestety, absolutnie nie orientuję się z jakiego gatunku drewna wykonywane były okładziny gladiusów, a i zasadę działania trebusze znam tylko pobieżnie. Ot, taki przytyk do stanu współczesnego szkolnictwa.

odrobina starożytności

Chciałem napisać o przekraczaniu Rubikonu w ujęciu treningowym.

Na początek wyznanie… Nienawidziłem rozciągania. Była to dla mnie katorga – bolało, zajmowało czas, a co gorsza, nie widziałem efektów. Żadnych. Nawet w przypadkach, kiedy starałem się codziennie rozciągać, poza bólem nie przynosiło to żadnych efektów. Jak byłem sztywny w plecach, tak byłem. Niby ruchomość na boki jakaś była, ale skłon do ziemi… nawet nie pytajcie.

Dla mnie, jedno z przekroczeń Rubikonu nastąpiło na zajęciach strechingu.

nude streching

Pani Iwonka posadziła grupę na ziemi i zarządziła rozciąganie. No wiecie, skłon do stóp, do lewej, do prawej ze spoglądaniem pod ramieniem i innych pozycji rodem z Kamasutry. Kilkukrotnie powtarzała, że proste plecy i że broda do klatki, głowa do góry. W pewnej chwili przeszła się po sali, poprawiając pojedyńcze, oporne przypadki. Dużo roboty nie ma, bo większość uczestniczek (tak, bo, niczym na teledysku „Call of me”, facetów na sali niewielu) spokojnie może się zdrzemnąć, kładąc głowę na własnych kolanach.

Ja nie! … Ja walczę z grawitacją, która powoli dociska mnie do leżenia na plecy. Po prostu moje plecy w stosunku do nóg znajdują się pod kątem rozwartym. Takie rozciąganie nie ma sensu. Bo jak tu się pozwalać ciału rozluźniać, kiedy mięśnie nóg i pleców muszą się napinać i walczyć z grawitacją (przypominam 6,67259 · 10–11 N · m2/kg2, czyli kwadratowego kilograma mojego ciała)? Więc, pani Iwonka podchodzi do mnie i mówi:

  • „Ale plecy prosto”
  • „Ale ja nie mogę, dalej…”
  • „To niech pan usiądzie na wałku, nie ma się co wstydzić, najważniejsze, to przyjąć poprawną pozycję i w niej pracować”

rozciąganie

Co prawda mnie najbardziej załamuje fakt, że instruktorki fitnesu zwracają się do mnie per pan, ale muszę przyznać, że podkładanie czegokolwiek pod tyłek traktowałem trochę jak dyshonor… no, bo ten… Leży koło ciebie dziewczę hoże, w obcisłych leginsach i z błogim uśmiechem wygina się w lewo i prawo, a ty nie możesz się nawet lekko schylić, a tu jeszcze będę siadał na poduszce jakiejś? A człek by tak chciał się wyciągnąć obok… napisałem wyciągnąć? Oczywiście chodziło mi rozciągnąć… No dobra, nie będę brnął, wiecie o co chodzi. Przeca, jako ambasador środowiska adeptów boksu najwyższego szczytu, powinienem tam błyszczeć zdrowiem i umiejętnościami.

Ale postanowiłem rzucić kości (bo wracając do Julka, tego od łażenia na drugi brzeg, to właśnie wtedy dodał te słynne słowa o kościach) i usiadłem na wałku. Mamy tam takie wałki do rolowania ciała… polecam. I wszystko się zmieniło. I nie było już powrotu do starych czasów, bo chyba po raz pierwszy poczułem takie głębsze rozluźnianie w rejonie nieco wyżej pośladków…

tak to wyglądało na początku XX w, mam wrażenie, że moda na ubrania wróciła

Obecnie, choć nie składam się jeszcze niczym szwajcarski scyzoryk (tj. składam się, ale z tłuszczu, odrobiny mięśni i durnych idei), to widzę progres. Siadam już na drewnianej cegle i to w pozycji pierwszej (kto ćwiczy na cegłach, ten wie) i nadal się cieszę uczuciem rozluźniania. Niedługo znów siądę tyłkiem na matę, a czasy walki z grawitacją już nie wrócą. Teraz grawitacja jest po mojej stronie, ciągnie mnie dół, a moim zadaniem jest z nią nie walczyć.

Trochę moralizatorsko mi wyszło. Niech tam, będę w to brnął. Czasami trzeba mocniej przyłożyć się do jakiejś części swojego treningu i robić to z głową. Wtedy mamy szansę na przekroczenie Rubikonu. Po tym, umiejętności zdobyte w trakcie praktyki, okażą się trwałe i będą podstawą dalszego rozwoju.

call on Me

Tak było właśnie z moim ćwiczeniem stylu Bagua. Ćwiczyliśmy to wraz z Agnieszką dość długo i regularnie. W rezultacie potrafiliśmy wykonać siedem wzorców ruchu i uczyliśmy się ósmego. I przyszła pandenmia. Nie powtarzałem tego zbyt często, bo miałem inne rzeczy do ćwiczenia, które wtedy dawały mi radość. W rezultacie nie potrafię dziś zrobić nawet pierwszej prostej zmiany rąk. Czyli nie przekroczyłem Rubikonu. Pewne pojedyńcze ćwiczenia pamiętam i ćwiczę, ale całości – nie. Na szczęście ta Bagua była stylem uproszczonym, mam do niej materiały i pewnie kiedyś do niej wrócę. Teraz zabrakło czasu, a przede wszystkim zaangażowania.

Ot, to wszystko. I jak to mówili w uniwersum Star Wars: „Niech grawitacja będzie z wami!”. Czy jakoś tak…


1

Jeśli podoba Ci się moja twórczość i chciałbyś mnie wspomóc w realizowaniu pasji ćwiczenia i propagowania Tai Chi możesz mieć w tym niewielki udział.
Postaw mi kawę (kliknij obok).
Dziękuję.


wizualizacja strechingu (poznaję nawet niektóre ćwiczenia). BTW wiecie, że ten teledysk ma już 15 lat!

A co Ty myślisz na ten temat? Dodaj komentarz