Pułapka doskonałości na przykładzie pchających dłoni opisana

Zupełnie nie facebookowy tytuł wymyśliłem. Jak znam życie, mało komu będzie się chciało czytać coś, co od tak długiego tytułu się zaczyna. Trudno, SEO nie jest dla mnie jakimś bożkiem, nie będę dostosowywał treści do googlowego widzimisię. Nie chce uczyć się tych wszystkich zasad pisania, nie do końca je rozumiem. Za dużo musiałbym zmieniać, a i tak zarówno FB, jak i Gógle często zmieniają swój algorytm, kto by za tym nadążył.

Miało być jednak o pułapce doskonałości. Niedawno Andrzej Kalisz wrzucił do przeczytania artykuł o podobnym tytule. Ja nie chcę być wtórny, nie będę powtarzał tego, co tam napisano. Skreślę kilka słów o własnych doświadczeniach. Będzie więc o czymś troszeczkę innym. Skupię się na pchających dłoniach, bo w tym elemencie treningu zjawisko jest najlepiej widoczne.

klasyczna fotka Yang Chen Fu

W szkołach, w których pcha się ręce (bo nie wszędzie się to ćwiczy), najczęściej zwraca się baczną uwagę na jakość wykonania ćwiczenia. I dobrze, mogłoby się wydawać. Tyle się słyszy o doskonałości, o tym, że słowa Kung Fu tak naprawdę nie oznaczają sztuki walki, tylko właśnie dążenie do tego stanu. W rezultacie stawiamy początkujących — uczymy ich ruchów, a potem poprawiamy. W nieskończoność, choć czasami korekty dotyczą milimetrowych ustawień ciała, i w efekcie poprawiani bardzo szybko się nudzą.

Ileż to ja się nasłuchałem ćwiczących, którzy woleliby zrobić formę albo nawet jakiś Qi Gong, aby tylko nie pchać się bez sensu. Na nic tłumaczenie, że pchające dłonie pozwalają lepiej zrozumieć formę, że to sztuki walki — nie i już. A przecież to nie zewnętrzna forma, nawet ta ustawiona przez super dobrego nauczyciela, jest ważna. To, co jest ważne, to odczucie i umiejętność, które to niestety są nieopisywalne. Jedyna droga, która prowadzi do zrozumienia, to własne doświadczenie. WŁASNE, a nie odtwarzane pozy instruktora.

nuda

Większość ludzi nie widzi sensu ćwiczenia tego. Szczególnie, że to nie wychodzi. To nie jest forma, tu jest partner — on niestety często przeszkadza (pchające dłonie — dobry partner: jeden z pierwszych moich tekstów o tym traktuje). Szybko przychodzi frustracja i znudzenie. Bo to jest raptem tylko kilka sekwencji (często dwie lub trzy, rzadziej, tak jak w YMAA, ponad dziesięć). Pobieżnie można to opanować w jeden dzień. W formie to się przynajmniej coś dzieje, człowiek widzi przynajmniej postęp w nauce, a tu nic.

Ogólnie – można w nieskończoność dążyć do doskonałości i nigdy jej nie osiągnąć. Na tym przecież to dążenie polega. To taka asymptota. A pchające dłonie? To technika polegająca na umiejętności wyczuwania i przekierowania siły przeciwnika (choć tu mamy do czynienia z partnerem). Jak można pracować nad tymi elementami, kiedy skupiamy się na zewnętrznym wyglądzie ruchu? NIE DA SIĘ… A niestety większość znanych mi w Polsce instruktorów jest w stanie tylko i wyłącznie przekazać tę zewnętrzną część techniki. To, czy jest ruch w biodrach, czy jest dobry skręt? Czy nie ma jakichś niepojących odchyleń od pionu bądź wypinania tyłeczka? To też jest ważne, ale nie kluczowe.

oto one – dłonie

Kluczowe jest za to, żeby czuć siłę partnera i pracować z nią. A jak tu słuchać, podążać i przekierowywać, jeśli staramy się przede wszystkim ustawić prawidłową pozycję? To zabija spontaniczność i tworzy mechanicznie powtarzany ruch.

motywacja

Jak brzmi recepta? Nie dążyć do doskonałości? Oczywiście że dążyć, ale nie przez nieskończoną ilość powtarzania jednej techniki, ale przez próbę jej wykorzystania, zrozumienia. W skrócie, bo to rzecz nieopisywalna jest (prędzej bym film o tym nakręcił i „Złotego Niedźwiedzia” w Berlinie zdobył), trzeba pozwolić, żeby partner pchnął mocniej, szybciej, z zaskoczenia. Wtedy, jeśli to pchnięcie nas zamknie, to znaczy, że nic nie umiemy, jeśli nas wychyli czy poruszy, to tak samo źle świadczy o naszym „levelu”. Jeśli uda się tę siłę odepchnąć, to już będzie jakiś zaczątek sukcesu. Jeśli jednak choć raz uda się tę siłę przekierować, to zaręczam wam, że w tych rutynowych pchających dłoniach nastąpi gigantyczny postęp. Ten, który po raz pierwszy przekieruje czyjąś siłę, będzie wiedział, czego szukać w ćwiczeniu rutynowym. To się też przełoży na jego partnera, bo ten, który pierwszy raz poczuje wpadanie w pustkę, sam będzie chciał się czegoś takiego nauczyć. Zniknie nuda i pojawi się radość z treningu.

Proste? Niestety chyba nie. Zaraz by się okazało, że tego też ludzie ćwiczyć nie chcą, bo agresji za dużo. Ciężko nadążyć. Zresztą – ja tam nie wiem, przeca ticzerem nie jestem. Nie muszę się martwić tym, żeby opłacić salę i żeby ludzie się nie nudzili. Mnie obchodzi tylko tyle, żeby w końcu się skończyło się sezon alergiczny i żebym mógł ćwiczyć tyle, co zwykle.

pchające dłonie

Zawsze w podobnych przypadkach przytaczam przykład nauki pisania. Możemy w nieskończoność szlifować pisanie poszczególnych literek, ich kształt, ogonki, nawet przejście pomiędzy poszczególnymi znakami. Ale pomimo tej pozornej doskonałości nigdy nie stworzymy sonetu. Kiedy jednak zaczniemy pisać, chociażby gryzmoląc jak kura pazurem, ale próbując przekazać tą drogą cokolwiek, szansa na jakieś dzieło już jest. Wszystko zależy od tego, czy nauczyciel potrafi dobrać odpowiednie proporcje.

Powyższy film nie pochodzi z Tai Chi, tylko ze spotkania Chuo Jiao Fanzi. Dawno to było, Adaś wygląda jeszcze tak, że nikt by mu wtedy piwa nie sprzedał. To bardzo dobry przykład na to, do czego te pchające dłonie powinny prowadzić, gdybyśmy nie zatrzymali się tak długo na etapie początkowym.

ps. Żeby nie było że marudzę. Egzamin na trzeci stopień w YMAA w swoich wymaganiach zawiera już te wszystkie umiejętności, o których piszę. Więc jakoś można do tego dojść. Tylko czy nie można byłoby nieco szybciej?

12 komentarzy do “Pułapka doskonałości na przykładzie pchających dłoni opisana”

  1. Ciekawe… Mnie ćwiczenia w parach wydają się właśnie bardziej interesujące niż praktyka form, gdyż w większym stopniu angażują moją koncentrację niż ćwiczenia samodzielne. Ponadto mam wrażenie, że po ćwiczeniach w parach wykonywanie form jest bardziej efektywne- zupełnie jakby moje ciało pamiętało fizyczny opór stawiany przez przeciwnika.

    Odpowiedz
    • Masz całkowitą rację.

      Ta moja nieumiejętność przekazywania myśli.
      Chodzi mi o to że nie zawsze opłaca się pracować nad doskonaleniem umiejętności które dużo szybciej rozwijają się w tkz. następnych etapach. Jutro Ci to pokażę…

      Odpowiedz
  2. Filmik jest git. Trudno sobie wyobrazić inne rozumienie – że tak napiszę – san da tui shou. U nas, przynajmniej na treningach gong fu, aktywne (w sensie atakowania) są dwie osoby. Ciosy w szczenę itp. mile widziane. Na marginesie. O ile mnie pamięć nie myli, to na jednym ze zlotów forum sztuk walki kilka technik „lepkich rąk” pokazał K. Wrona, a osoby ćwicząc Chuo Jiao Fanzi mogły się trochę poprzepychać z uczestnikami warsztatów. Stare czasy.

    Elementy tui shou na pewno występują w hu quan (ponad wszelką wątpliwość w hung gar) i w stylu modliszki, co widziałem na własne oczy w wykonaniu Sławomira M. Także w pewnej szkole lung quan mignęły mi „pchające ręce”. To tak odnośnie stylów zewnętrznych.

    Odpowiedz
    • Też pamiętam ten zlot. Ciekawe czy udałoby się teraz taki zorganizować?

      Pokaz Klaudiusza Wrony też pamiętam. Zrobił na mnie największe wrażenie. Jeden z jego pomysłów podchwycił Marek i przez pewien czas ćwiczyliśmy lekko zmodyfikowaną jego wersję.

      Odpowiedz
  3. Z różnych powodów taki zlot byłby teraz niemożliwy (?). Jeszce jak działa Polska Federacja Kung Fu i Vo pewne próby co niektórzy czynili. Bodajże po trzech seminariach idea padła.

    KO napisał:
    „Jeden z jego pomysłów podchwycił Marek i przez pewien czas ćwiczyliśmy lekko zmodyfikowaną jego wersję”.

    Nie byłem na tym zlocie, ale został mi on szczegółowo zrelacjonowany. Początkowo chciałem napisać to co w cytacie. Jednak nie czułem się wystarczająco uprawniony. 😉

    Odpowiedz
      • Na pewno? 😉 To bardzo odważna zachęta. 🙂 Zobaczymy… Tymczasem podrążę temat.

        1. Na pierwszym klipie widać jak styliści hung gar stosują techniki „zlepionych rąk”. Przypomina to wing chun. Jednak nie znam genezy tych ćwiczeń w stylu tygrysa i żurawia, zatem sprawę przemilczę.

        https://youtu.be/TK96aF6S4yk

        2. Kolejny filmik ukazuje osoby trenujące hung gar (?) w sposób bardzo zbliżony do tego, co pokazał kiedyś na zlocie Sławomir Milczarek (styl modliszki).

        https://www.youtube.com/watch?v=8ZX1c9eDQTE

        3. Ostatni materiał prezentuje rutynowe ćwiczenie pchających dłoni jednej z linii hung gar. Ani to TC, ani WT.
        Bardzo niechlujne wykonanie, ale lepszego w sieci nie znalazłem.

        Odpowiedz
        • Ten pierwszy mi się najbardziej podoba. Dlatego, że wyraźnie widać że pierwszym celem jest wytrącenie z rónowagi a technika dopiero potem. Ostatniego nie rozumiem…

          Odpowiedz
  4. KO napisał:
    „Ostatniego nie rozumiem…”.

    My to ćwiczymy w ten sposób, że się spinamy na maksa (siła przeciw sile). Bardzo starannie przechodzimy od mabu do gongbu pracując wyraziście biodrami. I tak „wkoło Macieju”. 🙂

    Krótko:

    1. Fantastyczny trening „zakorzeniania” postaw.

    2. Ćwicząc na maksa z partnerem (lub bez) możemy mówić o „twardym qigong”. Drżenie rąk i „litry” potu po kilku minutach gwarantowane. 🙂

    3. Co do zasady w stylach tygrysa należy przywiązywać wagę do emisji siły: „Tygrys jest mocny, tygrys niczego się nie boi”. Ćwiczenie uczy przekierowania zdecydowanej energii przeciwnika poprzez gwałtowny ruch biodrami.

    Odpowiedz
      • Na zlocie Polskiej Federacji Kung Fu i Vo (Kraków) osoba praktykująca tui shou z Andrzejem Kaliszem powiedziała: „Ćwicząc ze swoim nauczycielem mam wrażenie, że przepycham się z górą”. To był komplement wobec lidera yiquan, który wyjaśniał na czym polega sztuka „wpuszczania korzeni” w podłoże.
        Chyba podobnie powiedziałbym łącząc ręce z Tobą, KO. 🙂 Choć z drugiej strony pociesza stare powiedzenie: „Tygrys schodzi z góry aby zwyciężyć”. 😉

        Odpowiedz
        • Tylko proszę bez bezpodstawnych komplementów…

          Ja mam nieco inne wrażenia z „krzyżowania rąk” z Andrzejem Kaliszem . Zawsze mam wrażenie że wdepnęłęm w strefę zaburzeń grawitacji.

          Odpowiedz

A co Ty myślisz na ten temat? Dodaj komentarz