Pięć pytań do… Włodzimierz Hrymniak

Włodzimiez Hrymniak

Włodek to instruktor szkoły I’Liq Chuan Polska – więcej na ten temat znajdziecie w zakładce „Gdzie warto ćwiczyć„. Ćwiczyliśmy w tej samej sekcji (w warszawskim YMAA) kilkanaście lat. Bardzo lubiłem treningi, które prowadził. Był bardzo zaangażowanym praktykiem. Zdał egzamin na bardzo wysoki stopień YMAA – czwarty, to naprawdę wysoko. Nagle zniknął. Oczywiście nadal go widywałem, bo ćwiczył piętro wyżej, ale zaczął ćwiczyć coś innego. Ostatnio zaprosił mnie na trening, na spotkanie z jednym ze swoich nauczycieli (tu przeczytacie o treningu z Joshua Creigiem).

Przy okazji chwilę sobie pogadaliśmy i powspominaliśmy. Fragment tej rozmowy poniżej – całość nie nadawała się do publikacji ;).

Może nie ze wszystkim się z Włodkiem zgadzam, ale myślę, że warto to przeczytać. Zresztą, qrde, co jest? Czy musimy zawsze się zgadzać ze wszystkimi i we wszystkim?

Zapraszam do lektury…

I’Lig Chuan

KO : Nie żal Ci było zostawiać Taiji po 20-stu latach spędzonych na treningach, na trenowaniu w YMAA?
WH : Bardzo żałowałem. Rok mi to zajęło… ale kiedy uświadomiłem sobie, że to było dobre, i że bez tego nie byłbym w miejscu, w którym jestem, to mi ulżyło. Ale było ciężko. I wiesz, jak do mnie dotarło, że to co ćwiczyłem miało sens i było dobre, i że tego nie stracę, to mi ulżyło.

KO : Nie można było ciągnąć Taiji równocześnie z I’Lig Chuan (ILQ) – żeby ćwiczyć wszystko to, co Ci się podoba?

WH : Nie… bo widzisz, kiedyś ćwiczyłem z koleżanką w parku (pozdrawiamy ją obaj) – i tak usiedliśmy po treningu, mówię jej: – „Słuchaj, to tak nie może być, że tyle rzeczy trzeba pamiętać. Ja mam tak mało czasu, a muszę tyle spamiętać, żeby to ćwiczyć na wysokim poziomie. I musi być jakiś sposób, tu musi chodzić o jakość.” Tylko nie miałem na to odpowiedzi. Teraz mam.

Włodek uczy, a możecie mi wierzyć że umie…

WH : Nie… bo widzisz, kiedyś ćwiczyłem z koleżanką w parku (pozdrawiamy ją obaj) – i tak usiedliśmy po treningu, mówię jej: – „Słuchaj, to tak nie może być, że tyle rzeczy trzeba pamiętać. Ja mam tak mało czasu, a muszę tyle spamiętać, żeby to ćwiczyć na wysokim poziomie. I musi być jakiś sposób, tu musi chodzić o jakość.” Tylko nie miałem na to odpowiedzi. Teraz mam.

KO : Twoje pierwsze spotkanie z mistrzem Sam Chinem?
WH : Kiedy spotkałem mistrza to był wtedy trochę taki szok. I stwierdziłem, że to jest dokładnie to, czego szukałem dlatego, że de facto, nic nie muszę pamiętać. Poza prostymi zasadami – nie ma nic do zapamiętywania. A wszystko jest w takim czuciu w sobie. Ćwiczysz, żeby przestrzegać zasad, a nie musisz pamiętać praktyk.

Ja się chciałem rozwijać. Mistrz naopowiadał mi różnych rzeczy, zrozumiałem z tego jakieś 20%. Mistrz mnie sprowadził do zera w centrowaniu. Dosłownie zrobił pyk, pyk. Jeszcze spytał mnie: – Chcesz tu, czy tu? Wytrzymałem z nim dwie sekundy… i to jeszcze było bez siły. Powiedział, masz kilka rzeczy, ale nie umiesz tego angażować… i poszedł sobie. A ja myślałem, że wiesz… 10 sekund to wytrzymam, że się krew poleje, a ja ustoję. A tu zostawił mnie w totalnym szoku.

Włodzimierz Hrymniak

KO : Powiedz mi – obaj mamy już po parę lat, dorosłe dzieci. Nadal Ci się chce ćwiczyć sztuki walki?
WH : Wiesz to zależy od definicji: co rozumiemy jako sztuki walki? Metodyka ILQ jest stricte oparta o sztuki walki, w tym sensie ćwiczę sztuki walki. Natomiast nie ćwiczę po to, żeby się bić. To w ogóle nie jest moim celem. Ale na treningach się bijemy (czyli jednak 🙂 – przyp. KO). Ten sparing inaczej wygląda. W ILQ są dwie formy sparingu i obie trwają dwie sekundy. Jedna bez kontaktu, druga z kontaktem*. Gdyby to trwało dłużej, mogłoby prowadzić do kontuzji.


1

Jeśli podoba Ci się moja twórczość i chciałbyś mnie wspomóc w realizowaniu pasji ćwiczenia i propagowania Tai Chi możesz mieć w tym niewielki udział.
Postaw mi kawę (kliknij obok).
Dziękuję.


KO i Włodek kiedyś razem na pokazie

KO : Dużo masz młodych ludzi na treningu?
WH : A co to znaczy młodych?
KO : No, tak do 20-stu lat, takich, którzy mają siłę i zdrowie, żeby ciężko ćwiczyć.
WH: A nie. To nie jest dla takich ludzi. Dla nich inaczej musiałbym prowadzić trening. Rosjanie ćwiczą młodych ludzi, ale wtedy ten trening wygląda inaczej. Ćwiczą nawet dzieci w wieku 7-10 lat. U mnie najwięcej jest ludzi ok. trzydziestki.

To nie tak, że to nie jest trening dla nich… Im młodszy, tym ma inne wymagania i możliwości pod względem ruchowym. Z czego to wynika? Ten trening, jak żaden inny w moim życiu (ale ja nie ćwiczyłem tylu rzeczy jak ty), jest niezwykle efektywny. Pod warunkiem, że masz non stop uważność. Jeśli ją wyłączasz, to jakbyś naciskał hamulec. Uważność – czyli skupienie się na przestrzeganiu zasad, z którymi cały czas ćwiczysz. My mówimy o jakości ruchu.

KO: … dobra, musimy kończyć, bo już się zaczyna trening…


*chodzi o pozycję startową, z kontaktem rąk lub bez kontaktu rąk, czyli z dystansu.

0 komentarzy do “Pięć pytań do… Włodzimierz Hrymniak”

    • Poniewczasie, ale odpowiem, jak pamiętam trzysekundowe 🙂 sparringi z Akademii YQ.
      Faktycznie był to sparring trwający tyle, ile policzenie do trzech (liczył prowadzący ;))
      Dystans rozpoczęcia był albo średni (powiedzmy – kopnięcia), albo krótki (z kontaktem).
      Zasada była jedna – nie wolno było uciekać. Realnie wyglądało to tak: dynamiczne wejście, zwykle 2-3 uderzenia, zwarcie, odrzucenie/przewrócenie. Czasem zwarcie kończyło się patowym klinczem, ale nie tak często, jak mogłoby się to wydawać. Zazwyczaj dawało się powiedzieć powiedzieć, kto wygrał 😉
      Formuła i zamysł całkiem niegłupie, oczywiście zakładając, że trening jest pod kątem okoliczności bardziej życiowych, niż sportowych. Wbrew pozorom całkiem męczący, jeśli ćwiczony z kilkoma przeciwnikami po kolei. Miny przechodniów przy tego typu zajęciach realizowanych w parku w pełnych ochraniaczach, zwłaszcza przy dopuszczonych łokciach i kolanach oraz zaznaczaniu uderzeń głową – bezcenne.
      Minusy – trzeba uważać, żeby się nie rozpędzić, bo ciężko się kontroluje siłę uderzeń, jak wiadomo, że sparring tak krótko potrwa i że trzeba w ciągu tych 3 sekund dać maksymalnie dużo z siebie. Plusy -sporo wnosi do postrzegania, ile można zrobić, kiedy ktoś faktycznie wchodzi na pełnej k… i kiedy nie ma czasu na kombinowanie z ustawieniem, dystansem itp.
      Taki trening wypracowujący pierwszą reakcję.

      Odpowiedz
      • Pełno-wymiarowe (tj. uderzano-kopane) krótkie sparingi mogę sobie wyobrazić. Tu według tego co czytałem przypomina to raczej walkę o pozycję.

        A tak w ogóle to powinno być po pierwszej nutce 😉

        Odpowiedz
        • Tam realnie też było walką o pozycję – kto lepiej wykorzystał dany czas i wszedł pod lepszym kątem ten zyskiwał zazwyczaj przewagę i wygrywał starcie.
          Często było to też zajmowanie pozycji przeciwnika w dosłownym, xingyiowym sensie – ten drugi leżał kawałek dalej 😉
          Z perspektywy czasu patrząc, taki trening okazywał, że:
          1. Większość kopnięć wykonywanych „w przelocie/w kroku” ma sens, ale nie są to rzeczy kończące zabawę/nokautujące (ok, nie robiliśmy stompów na kolano ;)), natomiast jako element większej całości warto je robić. Zaryzykuję nawet stwierdzenie, że dopiero w takiej zabawie nabierały sensu, bo jak się startuje z dłuższego dystansu, to na co innego się człowiek nastawia.
          2. Wszelkie zabawy z działaniem z odpowiedzi-kontry tracą sporo sensu w wypadku, kiedy nie ma czasu na obserwację przeciwnika i przygotowanie akcji (chyba największa różnica w stosunku do bardziej sportowego sparringu, czy też choćby takiego, gdzie jest większy limit czasu)
          3. Podobnie z akcjami stopującymi, typu stopujący front – jeśli nie jest wykonany idealnie w tempo zazwyczaj naraża człowieka na kłopoty (ok, nie kopaliśmy w krocze ;))
          4. Działania wyprzedzające są si
          5. Zdecydowany atak jest si 😉
          Generalna konkluzja była taka, że ofensywne działania przynosiły lepszy skutek, niż nastawianie się na obronę. Oraz (to chyba nie powinno dziwić?) pasowało to do yiquanowego treningu znacznie lepiej, niż regularny, dłuższy (kilkuminutowy) sparring.

          Odpowiedz
          • Dzięki za jak zwykle wyczerpujący komentarz.

            Z tego co wnioskuje w ILQ zabawa kończy się na zdobyciu pozycji, świadczy o tym chociażby brak jakichkolwiek ochraniaczy. Ale może oni mają żelazne cochones.

            Mam zamiar się przejść i dać się wytarmosić (ochraniacz na szczękę mam w plecaku na stałe) to wtedy opiszę co i jak.

            „Generalna konkluzja była taka, że ofensywne działania przynosiły lepszy skutek, niż nastawianie się na obronę.”
            Czyli co? To co się opowiada o nieagresywnej, nienastawionej na atak sztuce walki to ściemy? 😉 Jasne, żart, od dawna wiadomo że najlepszą obroną jest atak.

            Odpowiedz
            • „Z tego co wnioskuje w ILQ zabawa kończy się na zdobyciu pozycji, świadczy o tym chociażby brak jakichkolwiek ochraniaczy. Ale może oni mają żelazne cochones.”

              Udało mi się wreszcie obejrzeć filmik i widzę to tak, że to jest bardziej trening umiejętności zareagowania w momencie kontaktu. Uproszczony do sytuacji, kiedy to jest kontakt frontalny (bo inaczej z punktu któraś ze stron ma przewagę :))
              Ograniczenie czasowe ma raczej na celu skupienie się na tym właśnie momencie – i tu jest jakaś analogia.
              Dodatkowo ładnie pokazuje potrzebę zachowania struktury przy przemieszczeniu i zajęciu pozycji – jak obejrzysz filmik kilkakrotnie zwracając za każdym razem uwagę uwagę na jednego konkretnego ćwiczącego, to widać, kiedy i gdzie są z tym kłopoty.
              Widzę też potencjalną słabość takiego ćwiczenia, czyli tendencję do rozciągania pozycji, ale to jest do szybkiego wyeliminowania przy ćwiczeniu w swobodnym poruszaniu (bo to jest ogólna wada wszelkiego przepychania w miejscu).

              Odpowiedz
  1. jak czytałem regulamin to przypominało to co kiedyś było w Akademii Yi Quan. Największą różnicą była możliwość uchwytu.

    Ale póki nie zobaczę to wszystko jest gdybanie. Mam zamiar się kiedyś wybrać spróbować. Idziesz ze mną?

    Odpowiedz
  2. a może czas zmierzyć się z problemem za co zostaje się uznanym mistrzem w stylach wewnętrznych? ciagle podchodzimy do nich jak do Harrego Pottera czy innych magow

    Odpowiedz
    • Kiedyś się nad tym zastanawiałem. I wyszło mi, że jeśli inni nazywają cię mistrzem to znaczy że nim jesteś.

      Im więcej innych tym bardziej prawdopodobne że tytuł jest prawdziwy.

      Oczywiście są wyjątki od reguły. Bo wiadomo, że Pruszków zaczyna się tam gdzie kończą się Reguły.

      Odpowiedz
      • i dlatego zero podniesione do potęgi n nie zawsze daje zero ale na poważnie jest to problem zwłaszcza w naszej kulturze szkiełka i oka, klatka sprawdza jeden aspekt a co z reszta? w końcu jednak chodzi o tzw sztuki walki

        Odpowiedz
        • To jesr bardzo tytularne. Dla mnie osobiście mistrz musi wnieść do sztuki coś od siebie bo inaczej będzie tylko nauczycielem. Choć czasami aż…

          Odpowiedz
            • Najlepsze dla nas jest to, aby popularyzator miał rzetelną wiedzę jeśli do niego trafimy – podobnie z trenerem ;). Co do słowa „mistrz” – w sumie to ktoś biegły i bardzo dobrze obeznany z tym co robi :), z wkładem swojej osobowości, wiedzy i doświadczeń w dyscyplinę, którą praktykuje…. ale zbyt dużo lamerów kazało wołać na siebie mistrzu, mistrzu! A zbyt mało mistrzów było w stanie przekazać swoją wiedzę chcącym te wiedzę pojąć :-/

              Odpowiedz
              • lepsi pija pepsi
                niewielu trenerow jest w stanie pokonać swoich wychowankow zatem lepsi w czym oto jest pytanie istnie szekspirowskie

                Odpowiedz
                  • odpowiedź za 10 pkt. Stamm w zasadzie w ogóle nie był bokserem. Bardzo szybko zabrał się za trenerkę.

                    Tu nie chodzi tylko o „pokonywalność” tylko o wiedzę. I o to, jaką przyszłość widzisz z danym „ticzerem”

                    Odpowiedz
                  • ale tylko w zakresie bycia dobrym czy wybitnym trenerem a nie mistrzem co jest clue zwłaszcza we wschodnich sztukach walki gdzie się nie walczy bo się zabija

                    Odpowiedz
                    • Aaaa – w tym kierunku idziemy :). Czyli mistrz to taki papcio, za którym się podąża, naśladuje i spija słowa z jego ust :)??? Przynajmniej w „sztukach walki” wschodniego pochodzenia :)? Do mnie to nie trafia 😉

  3. no wlasnie pytałem jaka jest definicja mistrza czym się kierowac skoro sami nie jesteśmy mistrzami to jak mamy go rozpoznać, hinduscy guru opanowali ta sztuke podszywania się ku uciesze białych do perfekcji

    Odpowiedz
    • Nie tylko hinduscy ;). Ja nie mam z tym problemu – nie używam słowa „mistrz”, wystarczy mi nauczyciel ;), a ten po prostu uczy mnie czegoś, czego ja nie umiem, a co wzbudza moje zainteresowanie 🙂

      Odpowiedz
  4. No właśnie, tu nie ma definicji… Dla Ciebie p. Zientara w Judo nie jest mistrzem bo jego uczniowie pokonają go bez problemu. Dla mnie jest bo ma wiedzę – doświadczenie i potrafi je przekazywać.

    Jak rozpoznać mistrza? Cholera wie… zawsze się można pomylić, ale jeśli szukasz to masz większą szansę że trafisz.

    Odpowiedz
    • w moim przypadku jak na razie tak. Choć na właściwą ocenę będziecie mieli okazję na stypie po mnie (jeśli się nie potrujecie grzybkami)

      Odpowiedz
      • przejde się po chińskich sklepach i wietnamskich knajpach i będę pytal wy kung fu? może trafie na jakas podrobe

        Odpowiedz

A co Ty myślisz na ten temat? Dodaj komentarz