Niby nowy rok to dzień jak co dzień, ale po pierwsze wolny od pracy, a po drugie pierwszy dzień nowego roku. Początek to świetna okazja, żeby coś poprawić, do czegoś wrócić, złożyć sobie jakąś obietnicę. Poza tym mówi się, że jaki nowy rok, taki cały rok. To oczywiście G…. prawda jest, bo nowy rok jest dniem wolnym od pracy, a przecież przez resztę roku musimy za… przeproszeniem do pracy chodzić.
spotkanie na Skrze
Głupio jednak tak rozpocząć rok od lenistwa. To taki dobry prognostyk, żeby po sylwestrowej imprze przemóc się i pójść poćwiczyć. Ja wstałem, choć lekko nie było. Wyszedłem na ulicę, choć było mokro, wsiadłem do autobusu, choć daleko i pojechałem na Skrę. 40 minut później mijałem bramę Skry i mogłem rozpocząć rok. Możecie mi wierzyć bądź nie, ale nie byłem tam sam. Dwie osoby biegały, ktoś ćwiczył Shotokan (rozpoznałem kata Heian Shodan, jedyne kata, którego się nauczyłem), a nawet ktoś uczył się rzucać młotem.

Jeśli myślicie, żem taki twardziel i sam z siebie wymyśliłem noworoczne treningi, to wyprowadzę was z błędu. Otóż z moimi braćmi (i siostrą) z CJF mamy taki zwyczaj, że spotykamy się pierwszego stycznia. Tak aby na luzie poćwiczyć, i się pointegrować. Tak jestem farciarz, że mam taki doping.
Dziś przyjechałem jednak godzinę wcześniej, żeby pobiegać. I o tym będę pisał, bo trening CJF oczywiście był i jeśli chcecie, to kilka fotek możecie sobie tu zobaczyć (Blog Jiuzhizi – trening noworoczny), ale nie on jest tematem tego forum. Będzie więc o bieganiu i o obserwacjach z tym związanych.
Zatem ustawiłem sobie zegarek interwałowy na 66 minut (10 minut truchtu, minuta biegu bokserskiego i tak sześć rund) i lu. Wiatr w uszach, bo co chwila ktoś mnie mija ;), a ja sobie biegnę. Po dwudziestu minutach zauważyłem, że nie pamiętam które to okrążenie. Tak mnie jakoś wciągnęło to bieganie. A biegło mi się na tyle dobrze, że przestałem zwracać uwagę na oddech, a raczej na jego brak.
noworoczne bieganie
Kiedyś, w jednej ze swoich książek, mistrz Yang Jwing Ming napisał, że są trzy etapy nauki Taiji. Pierwszy to ciało, drugi to oddech, a trzeci – duch. Kiedyś biegałem bardzo wysiłkowo, musiałem walczyć niemalże o każdy krok. Teraz jest łatwiej, to nie znaczy że jestem już na tym drugim etapie, że uczę się oddechu, bo z ciałem mam jeszcze dużo do zrobienia. Ale samo to, że jest mi łatwiej biegać świadczy o tym, że przynajmniej w bieganiu jestem coraz bliżej tego drugiego etapu.

Z tymi etapami nie jest tak jak w takim np. Wyścigu po Pokoju, gdzie jeden etap zaczyna się dopiero wtedy, kiedy ten poprzedni się skończy. Przy bieganiu (i w Taiji oczywiście też) – etapy się przenikają. Im bardziej poprawimy możliwości ciała, tym łatwiej jest nam pracować nad oddechem. Ba, więcej – ten oddech sam się powoli pojawia. Kiedy zaczyna się regulować oddech, to praca nad ciałem nagle przyspiesza. I kiedy znów po jakimś czasie ciało będzie na odpowiednim poziomie, to bez treningu ducha niewiele dalej zdziałamy. Znów w drugą stronę się nie da, kiedy ciało nie gotowe i oddech słaby. W takiej sytuacji praca wewnętrzna jest tylko pustym machaniem rękami.
I tyle to sobie wymedytowałem w czasie dygania wokół boiska dla rugby na warszawskiej SKRZ-e.
oddychanie w treningu
Jakie to ma przełożenie na Taiji? Mam nadzieję, że większość zrozumiała, ale napiszę co nieco, by się literacko wykazać. Przychodząc na salę po raz pierwszy jesteśmy ruchowo beznadziejni. Nawet jeśli ktoś ćwiczył wcześniej cokolwiek, to Taiji wykonujemy w sposób straszny. Na tym etapie powinniśmy się skupić nad ciałem. Nie bójmy się przy tym ćwiczeń fizycznych, mocniejsze ciało to większa łatwość opanowania materiału. Potem, kiedy już nie musimy myśleć o tym co po czym, i gdzie ta ręka musi się znajdować, zaczyna wchodzić do akcji oddech. Praca z oddechem daje naszej pracy nad formą dodatkowego kopa, wszak oddech to strategia naszego stylu, ponoć potem do akcji wchodzi duch, ale nie pytajcie mnie jak. SKĄD JA MAM TO WIEDZIEĆ? Jeśli kiedyś się dowiem, to dam znać… albo i nie dam. Pewnie nawet nie zauważę kiedy to nastąpi. Na razie pobiegam pracując nad oddechem.
A potem był trening CJF, gdzie kolega lekką ręką pozbawił mnie złudzeń. I dobrze… samozadowolenie i zadufanie są do dupy.
Tyle o bieżni, bieganiu i oddechu a ani słowa o Białym Lotosie.. 😉
Poza tym, jeśli to ja jestem tym kolegą z cjf, to nie tyle pozbawiłem Cię złudzeń, co dodałem skrzydeł lub raczej wirników, bo teraz, po malutkiej korekcie, śmigasz bailian tuie (znowu lotos!) jak mały helikopter. 🙂
Jak miałem napisać o Białym Lotosie… Danusia robi korektę tekstów.
A za pozbawianie złudzeń (przez ostatnie 10 lat naszej znajomości) należy Ci się pomnik.
Rozumiem i przepraszam. The truth lies in the comment section zatem.. 😉 A pomniki się stawia za eliminowanie błędów a nie za samo wytykanie. To każdy potrafi..
Gratuluję zapału i zazdraszczam ?. Ja sobie dałem urlop od fizyczności, a w zasadzie fizyczność wyewoluowała w kontuzje wszystkich części ciała i dała sobie urlop ode mnie ?. Nadrabiam neigongami i suchą zaprawą strzelania z łuku a’la chinese archery art 😉 (sporo materiału po pierwszej lekcji u GeAnde – trzy palce nadal nie przylegają do dłoni 🙂 )
thx… – strzelanie z łuku zostawię sobie na przeszłe lata… połączę z rzucaniem 22 cm igłami.
A propos (choć poniewczasie) mam pytanie do fachowca:
czy to można nazwać biegiem bokserskim?
http://youtu.be/SKxvQsZGIhQ?t=50s
🙂
Jak najbardziej. Rozumiem że siedząc na koniu także trzeba zachować jakiś rytm
Tak, jak najbardziej. Trzeba się zgrać z rytmem kłusa.
Ooooooooooooooo – i takie bieganie jest dla mnie 🙂 – nie muszę używać własnych nóg 😉
wbrew pozorom pracują (jak i reszta ciała jeźdźca) bardzo intensywnie, ale fakt – na oklep mógłbyś ćwiczyć kłus ćwiczebny bez obciążania kolan. 🙂
Wiedziałem, że się do tej pracy nógbprzyczepisz 😛 i chciałem się nawet rozpisać o kolanach i o tym, że pracują zupełnie inaczej niż w trakcie biegania, nie niszczą się aż tak bardzo stawy itd. Itp. – dlatego napisałem że takie bieganie jest dla mnie 🙂 . Ale pomyślałem – dobra może nie zauważą i nie napisałem. Jednak czujność GeAnde jest rzeczą bezcenną ;P