Na mientkich nogach

Ostatni czas był średni, co zresztą daje się zauważyć w nieplanowanej przerwie w procesie produkcyjnym na niniejszym blogu. Nie ma wpisów, bo niewiele się działo. Przeszedłem najmodniejsze schorzenie nowoczesnej Europy, co wyeliminowało mnie na czas jakiś z treningów. Ale czas wracać. Na Tai Chi Hao już chodzę, na poranne treningi też, a na Chuo Jiao Fanzi niebawem się pojawię. Brakowało mi w tym wszystkim jakichś dłuższych jednostek treningowych.

Zacząłem od ćwiczeń Qi Gongu na seminarium z Andrzejem Kaliszem. W niewielkiej grupce przerabialiśmy cały materiał nauczany ostatnio w Akademii. A że grupa jest już stała, to szybko nam poszło. Formę rozgrzewkową Ośmiu Kawałków Brokatu zrobiliśmy niemalże z biegu. Dwanaście ćwiczeń z Mawangdui zajęło nam już nieco więcej czasu. Jeszcze więcej poprawek mieliśmy przy Qi Gongu Pięciu Zwierząt. Niewątpliwie forma Niedźwiedzia nie należy do ćwiczeń prostych. Miś z jednej strony jest wielki, ciężki i silny, a z drugiej taki płynny, przelewający się niemalże. Ciężko mi jest to osiągnąć, co mnie trochę dziwi, bo co jak co, ale taki misiu powinien mi wchodzić nieco łatwiej.

fragment książki z opisy formy Qi Gongu z Mawangdui

Trening kończymy nowym zestawem Qi Gongu. Da Wu — Wielki Taniec. Ale zestaw ten nie ma nic wspólnego z jakimiś podrygami. To silnie rozciągający i uelastyczniający zestaw ruchów. Trudny. Zwłaszcza kroki przy ocieraniu żeber lub otwieranie bioder, w których zawsze mylę kierunek w którym powinienem zatrzymać wzrok. Nic to, powtórzymy – będzie lepiej.

Tai Chi w Płocku

Tyle Qi Gongów. Zapraszam serdecznie do dołączenia do naszej grupy. Pewnie w wakacje będzie nowy nabór do Qi Gongowych grup. Można też skorzystać z onlajnowych kursów, które Andrzej Kalisz umieszcza w internecie.

Drugim takim krokiem w normalność był ostatni trening z Rafałem. Nie byle jaki trening. Rafał dotarł do Płocka. Ma chłopak kontakty… ma.

Rafał dociera na salę

Zdecydowałem się w ostatniej chwili. Dostałem od Rafała maila, on jako jeden z niewielu nadal rozsyła takie powiadomienia, inni organizatorzy, ufając w siłę Facebooka, albo trafiają do spamu, albo po prostu nie rozsyłają powiadomień. Krótki mailing z prowadzącym i już wiedziełem, że z Warszawy wybiera się naprawdę fajna reprezentacja (na miejscu miałem się jeszcze zdziwić jak duża była).

Tak więc chwilę przed 13:00 (czyli jeszcze przy zamkniętych monopolowych — żarcik) na stacji benzynowej spotkałem się z Robertem, moim znajomym jeszcze z czasów warszawskiego YMAA, tego z Krasnołęckiej. Ćwiczyliśmy wtedy w grupie, tak zwanej zaawansowanej. Hłe Hłe Hłe, ale Robert nie stronił przed treningiem outdoor. Często wspólnie ćwiczyliśmy na Polu Mokotowskim. Ucieszyłem się, że on nadal ćwiczy, i że zalicza obozy w Brennej! Będę miał tam swoją wtykę. Trzecią osobą w naszym towarzystwie była Laura, którą również pamiętam z tak zwanych starych, dobrych czasów. Laura w zasadzie ćwiczyła wszystko, co tylko jej wpadło w rękę, nawet Shaolin. I to jej zostało.

I tak w miłym towarzystwie, wspominając i obgadując bliższych i dalszych znajomych wyruszyliśmy do Płocka.

wejście na salę jest w wersji PRO+

Tego dnia Rafał poprowadził dwa treningi: poranny kija i popołudniowy Tai Chi. My dotarliśmy tylko na ten drugi. Trochę obawiałem się, że zabije mnie tym treningiem z drągiem.

sala u Mirka

Słów kilka o sali. Mirek, organizator tego bałaganu, to płocki judoka, który dodatkowo od lat para się Tai Chi. Teoretycznie powinienem go znać. Mirek zaczynał lata temu w STTC jak chyba masa ludzi w tamtych czasach. Potem teoretycznie mieliśmy szansę spotkać się na Krasnołęckiej, ale jakoś jego twarz nie zapadła mi w pamięci. Nie mniej jednak na miejscu okazało się, że Płock ma świetną bazę do krzewienia Tai Chi.

Przede wszystkim sala. Trening odbywał się w profesjonalnym judockim dojo. Sala ok. 250 m2 świetnie oświetlona sufitowymi oknami i zbudowana w jakiejś starej, pofabrycznej hali. W związku z tym sufity na wysokości pułapu lecącego pershinga. Oczywiście szatnie, magazynek większy niż sala Akademii Yiquan i jakieś pomieszczenia socjalne. Jest wszystko. No i parking przed salką. Cud, malyna…. ciepło, jasno i dużo miejsca. Wystarczy powiedzieć, że Rafał policzył, iż na takiej sali spokojnie dwadzieścia osób może ćwiczyć z kijem.

Aż tyle nas nie było. Na drugiej części było nas trzynaścioro… no niby pupci nie urywa, ale cóż – wojna. Niestety okazało się, że większość grupy to Warszawiacy (lub jak to w telewizorni mówią Warszawianie). Całe 50%! To tyle, co ma lepszy bimber! Rafał ma jednak siłę przyciągania dużą. Zazdroszczę chłopakowi. Trochę szkoda, że Płock taki na Tai Chi odporny. Mam nadzieję, że XXXX uda się w mieście na wiślanej skarpie zbudować jakieś mocniejsze środowisko.

Rafał demonstruje omiatanie kolana

A Rafał… Cóż, jak to Rafał. Czterdzieści minut rozgrzewki (ja uważam, że na takich seminariach więcej mięsa, mniej zupy, ale Rafał uważa, że to pierwsze danie musi być). Potem korekta pierwszej części na przykładzie ćwiczeń Dan Cao — czyli powtarzania jednej sekwencji w kółko. I tu się okazało, że wejście do żurawia na odwrotną pozycję jest mocno dyskusyjne, a zachowanie koordynacji ręka – noga (zwanej też trzema harmoniami) w harfie, na lewą stronę nie jest tak oczywiste.

omiatanie kolana

Na koniec, pchające ręce. Te YMAAowskie (już zapomniałem ile one mi frajdy sprawiają) oraz chwila centrowania (tak na pięć minut przed dzwonkiem).

Można by rzec, nic odkrywczego. Ale szczerze, to każdy trening z Rafałem coś ciekawego przynosi. Co tym razem? Po pierwsze Rafał pokazał fajne ćwiczenie na wzmocnienie siły Peng — coś na kształt żelaznego mostu oraz zwrócił mi uwagę, że powinienem popracować trochę nad pośladkami — swoimi oczywiście. Jak on to zauważył w moich obszernych szarawarach? Nie wiem. Laser w oczach?

stały bywalec dojo

Czas jeszcze wyjaśnić o co chodziło z tymi „miętkimi” nogami. Otóż, jak już wspomniałem, trening odbył się na judockim dojo, a ten, jak na wszystkich salach do sportów kulanych, wyłożony był miękkimi tatami. Nie dało się na tym stać stabilnie. Jeszcze gorzej było, kiedy, w moich świeżutkich trampkach, próbowałem zrobić obrót na obciążonej pięcie. Prędzej bym sobie kolano ukręcił… dopiero jak zdjąłem buty – dało się ćwiczyć. Tak więc, było Tai Chi na bosaka… takie nowoczesne, niemalże boho!


1

Organizuję wyjazd treningowy do Chin (Guangfu 2024).
Jeśli podoba Ci się moja działalność – możesz mi pomóc rozwijać moją pasję! Postaw mi kawę (kliknij obok).
Dziękuję.


Cóż. Na koniec sesja strzelania z bicza (i nie powiem kto NIE UMI!!!! Bo mnie Rafał następnym razem pompkami zabije), wspólna fotka, uściski, obietnice telefonów, listów i wspólnych treningów (na to liczę, ale ciii, póki co). I tak, omijając wywaloną przez wichurę tojtojkę, skierowaliśmy się do domu.

Silna grupa… ale dlaczego większość na czarno?

Fajnie, Fajnie. I nawet udało mi się to przeżyć i odnowić stare znajomości. Świat się nadal kręci…

14 komentarzy do “Na mientkich nogach”

  1. Jak sobie przypomnę klimat z Płocka (i to z okolic starówki) to się dziwię, że Was stamtąd, dziwaków, nie pogonili 😉 BTW, jak KO wpadnie na Bakalao pokażę mu zastosowanie ruchu form chuojiaofanzi z Zhaobao wzięte. W ogóle, to gdybam miał 13 lat i biodra jak k-pop Koreanka, to bym poszedł ćwiczyć Zhaobao taijiquan 🙂

    Odpowiedz
  2. :D:D:D , ale KO ma dopiero popracować nad pośladkami, bo najwyraźniej zaburza przepływy qi w te rejony…

    Odpowiedz
  3. „Silna grupa… ale dlaczego większość na czarno?” bo czarny wyszczupla 🙂 PS; no nareszcie nowy wpis bo długo coś nic nie było 🙂

    Odpowiedz
  4. Snake w trawie (buszujący oczywiście;) dobrze robi na poślady; może być zapętlony z kogutem, we wtorek zaraz po seminarium z Rafałem robiliśmy u Piotra w YMAA WWA 😉

    Odpowiedz

A co Ty myślisz na ten temat? Dodaj komentarz