Ma (czyli koń) tematyka

I zaczęło się. Koleżanka zjadła jeden ruch z formy. Przez litość nie powiem która, ale kto wie – ten wie… pozdro dla Czarnego Henia. No, może przy długiej formie utrata niecałego jednego procenta sekwencji byłaby dopuszczalna? Jednak w formie trzydziestosiedmioruchowej, to będzie prawie trzy procent! Na takie marnotrawstwo nie można sobie pozwolić…

Andrzej Kalisz (jako odpowiedzialny za przekaz) stwierdził, że trzeba sprawdzić, czy my w ogóle wiemy co ćwiczymy. I tak, na tapet wjechała forma skrócona stylu Hao. Ale nie jak dotychczas, w postaci monotonnie powtarzanego ruchu, tylko z przerwami. Przed każdą techniką, niczym jaki herold, mieliśmy podać jej nazwę oraz numer kolejny. Następnie odczekać około jednego uderzenia serca i ją wykonać. Potem należało zakomunikować jej koniec i zastygnąć na chwilę w bezruchu. I tak dalej.

Efekt? Mnie się myliły numerki, bo tyle tego w życiu było, że kolejności nie spamiętasz. Kilka razy nie znałem pełnej poprawnej nazwy i zastępowałem ją zwyczajową. Koledze mieszały się style. Części z nas konieczność zatrzymania się i ruszenia dalej powodowała, że nie umieliśmy wykonać następnego ruchu. Zresztą, co tu daleko szukać? Miałem totalny problem z wyjściem z „obniżenia ciała” (znanego szerzej jako „wąż pełzający w trawie”). Kiedy ćwiczę z biegu, koordynacja unoszenia lewej ręki z obrotem prawej stopy jest prosta. Teraz pojawił się problem.

Uderzanie z góry czy odchylanie?

Ale najbardziej zobaczyłem różnice na przykładzie „Uderzenie pięścią z góry”. Ta nazwa tak mocno wryła mi się w taiciową część mojego umysłu, że za nic nie wchodzi „Krok do przodu, odgarnięcie, przytrzymanie i uderzenie”. I mimo tego, że nawet w formach mistrza Yanga ta sekwencja nazywa się „Krok w Przód, Odchylenie – Przechwycenie i Uderzenie”, to chyba wszyscy używają tej skróconej wersji. A przecież to właśnie ta forma ukształtowała obszary mojej pamięci, odpowiedzialne za kojarzenie nazw z ruchami.

napęd wektorowany – czyli po prostu sterowanie odchylaniem ciągu

Czy to wszystko jest ważne? Mam w swoim życiu różne fazy podchodzenia do nazw ruchów. Raz są dla mnie bardzo ważne, raz je lekce sobię ważę. To jak sinusoida. Obecnie znów myślę, że coś w tym jest. Na początku analizowałem słowo „odchylenie” występujące w nazwie tej sekwencji i szukałem jego odwzorowania w ruchu. Doszedłem do wniosku, że zmiana nastawienia z uderzania z góry (taką angielką, jak to mi drzewiej tłumaczyli) na odchylanie (takie, jakie stosuje się przy próbie wyjścia z zatłoczonego metra), gruntownie zmienia całą technikę. To nawet kolega na treningu zauważył, że jakoś inaczej ćwiczę ten fragment, że więcej widać.

Podobnie było z grzywą dzikiego konia. Otóż (podobno – bo przecież z chińskiego, to ja ani me, ani be, ani nawet hende hoch nie umiem) to nie jest czynność rozczesywania grzywy tego konia. Bardziej chodzi o to, że ten koń sam sobie jakoś ją rozdziela. Ale jak? No, przecież nie kopytkiem! Prawdopodobnie chodzi o to, że on tym łbem rusza. I ostatnio, kiedy tak sobie maszerowałem do sklepu i myślałem o tym koniu, przed oczyma stanęła mi pewna scena ze Shreka. I pomyślałem sobie, że to może to? Ja nie powiem, która scena, bo potem się okaże, że to nie tak, i będzie na mnie. Poza tym, co jest? Jak człowiek sam se wykoncypuje, to jest lepsze niżby w najlepszej książce przeczytał. A co dopiero w takim popapranym blogu?

Shrek

I mógłbym tak długo wymieniać. Chmury, czółenka, małpy – to wszystko zastępowało nam pełne nazwy. Ja wiem, tak szybciej – zresztą sam tak robię i w komunikacji z innymi, i we własnych notatkach. Ale może warto pomyśleć?

może jakbym miał w dzieciństwie takiego rumaka?

Ogólnie, to my pecha mamy. Jeśli bowiem naprawdę te nazwy są ważne i coś tam w sobie niosą, to niewielka korzyść dla nas z tego wynika. Po pierwsze – mamy inne schematy myślowe i wzorce niż azjaci, po drugie – świat w którym te nazwy powstawały, już nie istnieje. Nie mamy takiego kontaktu z przyrodą jak kiedyś. Co innego zobaczyć w TV ptaka wylatującego z lasu, co innego doświadczyć tego na własnej skórze. Poczuć, gdzieś tam wieczorem przy zachodzącym słońcu, umykającego spod stóp zwierzaka. Pewnie kiedyś te nazwy łatwiej było zrozumieć.


1

Jeśli podoba Ci się moja twórczość i chciałbyś mnie wspomóc w realizowaniu pasji ćwiczenia i propagowania Tai Chi możesz mieć w tym niewielki udział. Postaw mi kawę (kliknij obok).

Dziękuję, że rozważasz wpłacenie datku na mój projekt.

Zbieram fundusze na wyjazdy treningowe do mistrzów mieszkających w Azji. Zamierzam studiować Tai Chi i Pchające ręce, by móc je później praktykować i przekazywać dalej tu w Polsce.

Każda, nawet najmniejsza wpłata, przybliży mnie do tego celu. Będę za nią bardzo wdzięczny.


Macie jakieś swoje doświadczenia z nazwami?

2 komentarze do “Ma (czyli koń) tematyka”

  1. KO napisał:
    „Ogólnie, to my pecha mamy. Jeśli bowiem naprawdę te nazwy są ważne i coś tam w sobie niosą, to niewielka korzyść dla nas z tego wynika. Po pierwsze – mamy inne schematy myślowe i wzorce niż azjaci, po drugie – świat w którym te nazwy powstawały, już nie istnieje. Nie mamy takiego kontaktu z przyrodą jak kiedyś”.

    Na przestrzeni lat zmodyfikowaliśmy oficjalną terminologię. I tak:
    1. Kobieta Przędzie na Czółenku – Przędziorki (to wymyśliły dziewczyny z Koszalina).
    2. Odrzucenie Małpy – Małpa.
    3. Łapanie Ptaka za Ogon – Ptaki (przyrody).
    4. Specyficzne skierowanie palców rąk na zewnątrz (nieznaczne, potem zdecydowane) – Małe nie ma Nic / Duże nie ma Nic (w sensie, że ręce są puste).
    5. Krok / przejście w Gong Bu, czyli Muśnięcie Kolana oraz Krok Skręcony – krok na szynę kolejową (tu chodzi o zachowanie właściwej szerokości postawy).
    Itd.

    Własnych terminów mamy po kokardę. Niemniej niezmiennie lubię podawać te klasyczne. Nadal wywołują one zaciekawienie.

    Odpowiedz
  2. Ostatni akapit – ZŁOTO :). Nie żeby reszta nie była fajna ;). Co do ostatniego pytania: mamy i to nie tylko z taiji. W boksie też są nazwy albo numerki i wiadomo o który ruch chodzi 😉

    Odpowiedz

A co Ty myślisz na ten temat? Dodaj komentarz