(Ł)obóz wędrowny

Czyli jak za starych lat, namiot, ognisko, gitara i te rzeczy. Miało być fajnie… I co? No też wyszło fajnie, ale inaczej.

To była trzecia impreza treningowa w te wakacje, a może czwarta, jeśli liczyć moje występy w Muzeum Narodowym (nadal zapraszam – w każdą środę o 10:30), już się pogubiłem. Ta była niezwykle udana, choć trochę się cieszę, że się skończyła, ale o tym później.

Czyli żeby wyjaśnić tytuł. Chodzi o obóz Qi Gongowy Andrzeja Kalisza (czyli Akademia Yiquan). Tym razem prowadzący pomyślał, że powinniśmy zmieniać otoczenie. Tak żeby się za bardzo nie przyzwyczajać. Ostatnimi laty wszystkie obozy letnie Akademii (jeśli są, to zimowe też) odbywają się w Warszawie. W związku z tym trenujemy albo w salce (jak pada), albo na kawałku trawnika znanego jako „Skwerek Berek”, albo w Parku Skaryszewskim przy Międzynarodowej. To dobre rozwiązanie dla warszawiaków, bo jeśli treningi są popołudniami, to nawet urlopu nie trzeba brać. A przyjezdni mają do dyspozycji coraz większą bazę hotelową w dalszej i bliższej okolicy. Tak więc na przyszłość – polecam.

park Skryszewski

stoi Yeleń na rykowisku i ryczy, bo ma ciężkie życie – zabawy pięciu zwierząt

Tym razem Andrzej pomyślał prawdopodobnie, że już tak bardzo przywykliśmy do otoczenia, że coś tu należy zmienić. Że zmiany dobrze wpłyną na naszą koncentrację. I zarządził obóz wędrowny. Jednak jeśli ktoś nie lubi takich atrakcji (ja lubię), to nie musi się martwić. Nie musiałem nawet wykopywać swojego zestawu ucieczkowego, przemieszczaliśmy się tylko po Parku Skaryszewskim. Obóz rozpoczęliśmy tradycyjnie na salce, potem skwerek. W następne dni każdy trening obywał się w innym miejscu w parku. Począwszy od Międzynarodowej, przez polankę przy posągu „Rytm”, kierowaliśmy się w stronę rosarium.

Ostatni trening odbyliśmy nieopodal posągu „Kąpiąca się”. Naprzeciwko wspomnianego już ponad stuletniego ogrodu różanego. Nie było ciężko, jakoś się nikt nie zgubił. Poza koleżanką, która zdecydowała się na nocne zwiedzanie parku. Siła wiary w możliwości spowodowane treningiem Qi Gongu jest jednak olbrzymia.

ćwiczenie nad(nie)obowiązkowe – turlanie kija

Co ćwiczyliśmy? To był obóz Qi Gongowy, co już determinuje materiał. Andrzej Kalisz wprowadza ostatnio kilka zestawów Qi Gongu i ten obóz miał być okazją do podszlifowania materiału obejmującego:

dużo Qi Gongu

  • Formę rozgrzewkową mistrza Hu Xiaofeia
  • Baduanjin, czyli Osiem Kawałków Brokatu
  • Dawu, czyli Wielki Taniec
  • Mawangdui Daoyinshu, czyli hmmm… nie wiem… nazywamy to po prosti Mawangdui
  • Taiji Yangshengzhang – to nie Taiji Quan, nazywamy to kijem
  • Wuqinxi, czyli Zabawy Pięciu Zwierząt
  • i tylko Qigong Naturalny już się nie zmieścił pomimo tego, że był w programie

Dużo? A dużo. Na szczęście zajęcia były przeznaczone dla osób, które uczestniczyły już w seminariach lub przynajmniej w onlajnowych kursach. Teoretycznie każdy z nas znał materiał. Teoretycznie. Jak bardzo teoretycznie, to mieliśmy okazję się przekonać na treningach.

fuj… jaka wstrętna żaba – zabawy pięciu zwierząt

W praktyce słowa „źle”, „nie tak”, „jeszcze raz” lub „to jakieś dziwne było” padały tak często, że niektórzy uczestnicy słyszeli je nawet w swoich snach. Dodatkowo poprawki dotyczyły szczegółów. Oki, dla wyjaśnienia, dla mnie to były szczegóły, dla Andrzeja pewnie wręcz wielbłądy. Przecież to wszystko już było po wielokroć. Pewnie tak, ale dla mnie pewne szczegóły pachniały nowością niczym kaszanka nazajutrz po świniobiciu. Ustawienie stopy i rąk przy „unoszącym się ciałe”, ustawienie dłoni przy „smoku machającym ogonem” i wiele innych to były dla mnie odkrycia, takie nowalijki skrzętnie zapełniające moje treningowe obozy.

dziwne ruchy

Ja największy problem mam z nazwami, to nie tak, że ruchy mam opanowane perfect, bo pewnie nie. Rozumiem potrzebę pracy nad ruchami. Rozumiem konieczność idealnej zgodności ruchu ze wzorcem. Ale nie rozumiem tych nazw. Owszem, wiem, że napinanie łuku w różnych formach determinuję pewną charakterystyczną pracę pleców i rąk, i to trzeba wiedzieć. Ale nazwy? Jeszcze z łukiem jest luz. Takie: „Potrząśnij głową i ogonem, aby uspokoić ogień w sercu” – to, co mamy na myśli jako ogień, to nie jest to, co miał na myśli autor, tylko co innego. Dla mnie zawsze to się nazywało: „Machaniem ogonem”. A po co machać? No, żeby było lepiej. Ważniejsze jest to, żeby wiedzieć, jak ten ruch wykonać. Wymagania prowadzącego są takie, jakie są i ja to szanuje. Mogę przecież iść gdzie indziej, gdzie usłyszałbym tylko: „połóż tu dłonie, a potem machaj tyłkiem”, i jeszcze: „Yeees bejbe” na koniec.

podciąganie spodni – zabawy pęciu zwierząt

Jeszcze trudniej do głowy wchodzą mi trasy przebiegów meridianów, a te znów są potrzebne przy ćwiczeniach z Mawangdui. Staram się układać sobie takie historyjki pomagające skojarzyć te wszystkie informacje, ale czasami jest to trudne. W ten sposób powstała „Kąpiąca się kaczka”, która płacze po tym, jak jej żołądek został przerobiony na zakąskę lub „Sikająca sowa” obsikująca sobie w locie małe palce u stóp. Niektóre z tych historyjek są dostępne tylko dla niektórych, i tak raczej nie skojarzycie „Lecącej gęsi” z pewnym B-52 operującym w czasie IIWW na Pacyfiku. Kilka takich historyjek już mam, ale sporo pracy przede mną. Dobrze przynajmniej, że bez większych problemów kojarzę już ruch z odpowiednim organem i meridianem. Właśnie, dlaczego Aga mówi „meridianą”? Czyżby to jakiś wojujący feminizm? Nooo, nie znałem jej z tej strony. Czy meridian ma płeć?

ćwiczenie na trawniku

Następną atrakcją tegorocznego obozu był tryb egzaminacyjny. Czyli ćwiczymy na komendę i na ocenę. W ramach Akademii można wyrobić sobie taki wewnętrzny certyfikat znajomości konkretnych form Qi Gongu. I tu nie ma przebacz, egzamin wprowadził dodatkowy element stresu. Wystarczył bowiem jeden błąd w wykonaniu i człowiek słyszał słynne: „źle” i „dziękuję”. Muszę jednak przyznać, że ten stres, przynajmniej u mnie, wyostrzał pamięć. Większość poprawek, które zapamiętałem, pochodzą właśnie z tych „egzaminów”. Na szczęście kilka razy usłyszeliśmy zbawienne „Bardzo dobrze – trzy z dwoma” – Nawet w przypadku „Ośmiu kawałków brokatu”, pomimo tego że nazwy to ja mogę zaledwie wyjąkać.

zachodzące słońce oznaczało zbliżanie się końca treningu

I tak dochodzimy do momentu, w którym cieszę się, że obóz się skończył. Dlaczego się cieszę? Bo jeszcze trochę uświadamiania sobie nowych elementów w ćwiczeniach, a te poprzednie uleciałyby niczym ten „Przeciągający się ptak”, którego nazywam „Szkockim słowikiem o poranku”. Mam nadzieję, że w Szkocji żyją słowiki. Jeśli nie, to za sto lat, jeśli moje nazwy przetrwają, ktoś się będzie mocno trudził nad rozwiązaniem tej zagadki. No… dobra… Zdradzę rozwiązanie. Szkocki bo gra na dudach. Słowik bo się raduje, a co się raduje? Tak, serce lub dusza. Dusza nie ma swojego meridianu. Musi więc to być meridian serca (lub meridiana, jeśli mam być w zgodzie z wytycznymi UE), a dlaczego gra na dudach? Bo dudy się trzyma pod pachą, a tam się ten meridian zaczyna (na potrzeby ćwiczenia). Prawda, że proste?

i kto powie, że Warszawa jest brzydka?

Qi Gong z kijem

Polecam ten sposób nauki (i to źródło) każdemu ćwiczącemu. To znaczy nie chodzi o wierszyki i historyjki, tylko o naukę Qi Gongu w Akademii. Może nie ma kadzidełek i przyciemnionego światła, ale będziecie mieć świadomość, że formy nauczycie się dokładnie. A przy takim na przykład kiju to ważne, bo on naprawdę fajnie działa na ciało. Może najmniej w nim jest tego Qi, którego ludzie szukają niczym złota na drugim końcu tęczy. Ale praca fizyczna również daje tu dużo przyjemności. Potem, jak się ma narzędzia do pracy, można rozpoczynać podróż w głąb… w głąb czegoś tam. Zapraszam do uczestnictwa w następnych edycjach (jeśli to ma jakąkolwiek moc — to KO POLECA) i do zobaczenia na sali.

Jasie wędrowniczki – zbieżność skojarzeń przypadkowa

1

Organizuję wyjazd treningowy do Chin (Guangfu 2024).
Jeśli podoba Ci się moja działalność – możesz mi pomóc rozwijać moją pasję! Postaw mi kawę (kliknij obok).
Dziękuję.


Wszystkie zdjęcia autorstwa Andrzeja Kalisza.

6 komentarzy do “(Ł)obóz wędrowny”

  1. Meridian – rodzaj męski w tym znaczeniu (kanał energetyczny), choć w słownikach jeszcze w tym znaczeniu go nie ma. Zaś „meridiana” to dawny przyrząd astronomiczny służący do pomiaru wysokości Słońca na niebie i ustalania momentu górowania Słońca, zegar słoneczny.

    Odpowiedz
    • Pewnie że miał, i jeszcze te pięć elemntów wpisane jest w gwiazdę. A są przekazy że tych zabaw jest pięć razy pięć. A to daje dwadzieścia pięć czyli numeroligiczną siódemkę. A siódemka to magia i jest podobna do jedynki a to już …. A mówiłem Ci że mam książkę Tekeliego o Tai Chi. I że on powołuje się na naszego znajomego miłośnika koralików. I to wymienia go z imienia i nazwiska.

      Odpowiedz

A co Ty myślisz na ten temat? Dodaj komentarz