Akademia On-line
Guangfu - miasto Tai Chi,
treningowa podróż życia


Wykład i praktyka

Nowa nabór na trening Tai Chi
Warszawa Powiśle


kameralna grupa

Skaryszewskie spotkania
z Qi Gongiem


(Działamy dalej!!!) w każdą środę 10:30-12:00

KO na Piekiełku

Już tak jest… Jak nam życie dociśnie śrubę i już nam się zacznie wydawać, że jesteśmy w stanie się przyzwyczaić, że jakoś sobie porządkujemy świat wokół siebie, to nagle ktoś tam na górze dojdzie do wniosku, że nie… nie da się tak łatwo. Jeśli dało się nam coś zabrać, to można więcej i więcej, i końca nie widać.

Nie będę tu pisał o wojnie, o sytuacji na froncie ani o danych technicznych ruskich tanków. Wokół nas w ciul fachowców się pojawia, wiedzą wszystko i wszystko przewidzieli. Szkoda tylko, że historia idzie swoją drogą, a oni potem kombinują i naginają fakty (lub nie-fakty) do własnej rzeczywistości. Znajdziecie tego w necie od groma. Swoje teorie zachowam na dyskusje przy stole w rodzinnym kręgu.

Bardziej o tym, że znów sytuacja nie sprzyja ćwiczeniom i pracy ze sobą. Wręcz spotkałem osoby, które czują, że nie powinny zajmować się tak przyziemnymi rzeczami jak Tai Chi, bo to jakoś nie na miejscu jest. Naprawdę… Zresztą co tu dużo szukać. Sam mam podobne odczucia. Publikacje zwolniły (czytelnictwo też — ostatni materiał, ten o smokach, to tylko szesnaście wyświetleń), w necie wszak ważniejsze rzeczy się dzieją. Próbowałem coś opublikować, od kilku dni jednak ciężko znaleźć temat. Mam w zapasie kilka tekstów na wypadek kiedy by mi się nic nowego pisać nie chciało, bądź żadnych nowych fajnych imprez nie było. Jednak kiedy je przeglądałem, to wszystkie tematy zaczęły mi się wydawać nieważne, nie na miejscu.

Napiszę więc o dzisiejszym dniu i o dzisiejszym miejscu do treningu.

Mam ostatnio więcej czasu z różnych powodów, ale z własnego wyboru — więc proszę mi paczek nie podsyłać, chyba żeby ktoś miał jakiś dobry telefon w normalnej cenie. W tygodniu rano wychodzę poćwiczyć. Nie chce mi się nigdzie daleko jeździć, więc wybrałem park, który mam nieopodal domu. Park Picassa to jeden z najmłodszych parków w Warszawie. W zasadzie powstał przez przypadek. Na tyłach szkoły uporządkowano kawałek nieużytków, na których nie można było nic zbudować i tak powstał niewielki park (36tyś m2), którego przedłużeniem jest duży zadrzewiony trawnik prowadzący do tarchomińskiej plaży nad Wisłą (tej nieopodal Mostu Północnego). To świetne miejsce, był to chyba jakiś sad, bo rośnie też sporo wielkich i niestety zdziczałych drzewek owocowych. Gruszeczki wielkości paznokcia są albo niedojrzałe, albo już przegniłe… Innego stanu nie znają.

krzaki, ulubione miejsce ptaszorów

Park składa się z trzech części, jedna to bogato wyposażony plac zabaw dla dzieci (z dużą tyrolką) oraz standardowa outdoorowa siłownia. Nawet czasami tu kogoś widuje. Druga część to alejki wśród przystrzyżonych krzaków (śnieguliczka i podobne), kilka ławeczek, wspaniałe miejsce do wieczornego biesiadowania (o dziwo butelek i petów tu niewiele). Z drugiej stronie mamy betonowe instalacje do grilla i słupki pod hamaki. W weekendy koło południa i wieczorami robi się tam gwarno. Ja przychodzę raczej rano i nie mam problemu z hałasem. Rano jest cicho. Trzecia część to duży, płaski trawnik z trzema wysokimi sosnami na środku. I właśnie pod tymi sosnami sobie ćwiczę.

Rano śpiewają tu ptaki, moja aplikacja zidentyfikowała sikorki (bogatki i modraszki), dzięcioły i trochę różnego drobiazgu (zniczek, mysikrólik) przyciąganego gęstymi krzakami i terenami zalewowymi rozciągającymi się za wałem. Czasami pojawiają się inne zwierzęta, sarny, zające i dziki. To właśnie dziki towarzyszyły tu moim pierwszym treningom. W czasie szczytu pandenmi, kiedy parki i lasy były zamknięte z dziwnych i niezrozumiałych powodów. Wymykałem się nocą, kryjąc przed krążącymi radiowozami ze szczekaczkami wzywającymi do siedzenia przed telewizorem, szedłem do nieoświetlonego parku. Raz, ćwicząc formę, pod jej koniec zauważyłem wokół siebie dziwne cienie, które okazały się dzikami. Stadko posiedziało chwilę i poszło. Ja nie zdążyłem się nawet zbytnio zdziwić…

dziki potrafią nieźle narozrabiać

Tak więc przychodzę tu rano. Dziś było nieco poniżej zera. Świetna pogoda. Trawnik twardy i buty nie będą w błocie ubabrane. W parku praktycznie nikogo nie ma. Najwięcej jest psiarzy, kundle biegają luzem, ale ludzie na szczęście sprzątają po pupilkach. Tyle że co jakiś czas jakiś czworonóg dochodzi do wniosku, że trzeba mnie obszczekać, ale częściej chcą się bawić. Biorąc pod uwagę ich ubłocone łapy, nie zawsze jest to mile widziane. Ostatnio jeden z młodych psów zakosił mi leżącą na stole rękawiczkę… Ganialiśmy go razem z właścicielką kilka minut. W większości wypadków nie wchodzimy sobie w drogę.

oto moje miejsce

Park jest niewielki, więc brak w nim biegaczy. Pojawiają się tylko „przelotem”. Truchtają w stronę wału, a potem w kierunku Żerania lub Nowodworów. Rano na wale jest pusto, bieganie tam to sama przyjemność. Gorzej w lecie, ilość spacerujących i rowerzystów powoduje, że ciężko jest zachować równe tempo. Właśnie, rowerzyści… Jeżdżą w te i we w tę, ale tylko wałem. W parku też ich nie ma.

Może ze dwa razy trafiłem na grupę maszerującą z kijkami nordic walking. W większości starsi ludzie. Nie lubię tego „sportu”, ale jeśli komuś przynosi radość, to czemu nie…

Jak widzicie, konkurencji nie mam. Czasami tylko nieopodal zbiera się grupa — przeważająco — pań, ćwiczących Tai Chi według nauk Stowarzyszenia Taoistycznego Tai Chi. Naprawdę szczerze nie poważam tego przekazu, ale… ćwiczą, niech ćwiczą. Mówimy sobie dzień dobry i to wszystko. One ćwiczą formę, którą nazywają ciągiem… ja powtarzam swój materiał. Raz podrzuciłem im prawidłową pisownię nazw ćwiczeń, które uprawiają, a one z okazji chińskiego nowego roku poczęstowały mnie ciasteczkiem z wróżbą. „Rób swoje, i tak cię będą krytykować” – cóż, i jak nie traktować tych ciasteczek na poważnie…

Co jeszcze… No idąc do parku, mijamy boiska do kosza i korty. Wysypane ceglanym pyłem, z oświetleniem i wysokimi ogrodzeniami. Poszło na to parę złotych, ale obecnie wszystko zarasta, korzystają z tego tylko psiarze mogący puszczać psy luzem. Szkoda, że to umarło — szkoda wpakowanej w to kasy.

sztuka nówka nie śmigana, tężnia – czekam na otwarcie

Park ma też swoją ciemną historię. Wały nadwiślańskie były budowane w latach 1942-1943. Niemcy w czasie okupacji prowadzili mocno zaawansowane prace meriolacyjene i regulujące Wisłę. Nieopodal parku mieścił się obóz pracy „Piekiełko” (od nazwy wsi), w obozie w ciężkich warunkach mieszkali i pracowali okoliczni Żydzi. Wozili ziemię na budowę wałów. Obozu pilnowali niemieccy żandarmi, ale budowę prowadziła jakaś duńska firma. Więźniowie byli dokarmiani przez harcerzy z Szarych Szeregów. Niektórzy harcerze zapłacili za to wysoką cenę. Po 1943 po obozie i więźniach nie został żaden ślad, nawet betonowe słupy podtrzymujące ogrodzenie zostały rozszabrowane i użyte do budowy okolicznych domów. Ot, i tak czarne myśli nas dogoniły…

PS… aaa i zbudowali mi tężnie w parku. Na razie nie działa, ale kto wie, może się doczekam. Budowa spóźniona cały rok, na otwarcie czekam.

nieopodal mojego parku. Rok 1941… zdjęcie wykonano w trakcie inspekcji obozu

8 Komentarzy : “KO na Piekiełku” Ależ dyskusja!!!

  1. „Ostatnio jeden z młodych psów zakosił mi leżącą na stole rękawiczkę… Ganialiśmy go razem z właścicielką kilka minut.” Brzmi jak pierwsze ujęcia komedii romantycznej :]

    1. Brzmi jak pierwsze ujęcia komedii romantycznej :]… RĘKAWICZKĘ! Nie bieliznę… No chyba, że to chyba polska komedia.

      1. Proszę Cię.. w amerykańskiej ganiacie psa co zakosił rękawiczkę. Pani, zafrasowana, w końcu oddaje Ci ją podziurawioną. Nagle wybuchacie śmiechem. Ona pyta, co -tak w ogóle- KO tu robi. Tai-chi. Uczysz ją pchających rąk, ting jin, a na piątych zajęciach ona robi Ci zamek na ręce wyprowadzony z rozwijania jedwabnego kokonu i całuje KO. W koreańskiej komedii romantycznej jesteś na nią wściekły za tę rękawiczkę, masz ją za brzydulę, ale wpadacie niespodzianie do zapomnianego grobu z 1943 r. i gonią Was zombie. Wywiązuje się uczucie 😉

  2. Ależ, KOliksie.
    Przecież wszyscy wiedzą, że od kiedy jako dziecko wpadłeś do kotła z magicznym wywarem dającym nadludzką siłę, Ty i dziki jesteście za pan brat. 😆

    1. Jak byłem mały to dosiadalem świń które hodował mój dziadek i codziennie wypuszczał na podwórko.

  3. „Wręcz spotkałem osoby, które czują, że nie powinny zajmować się tak przyziemnymi rzeczami jak Tai Chi, bo to jakoś nie na miejscu jest. Naprawdę… Zresztą co tu dużo szukać. Sam mam podobne odczucia.” – to nie jest dobra postawa 🙂

A co Ty myślisz na ten temat? Dodaj komentarz

%d bloggers like this:
test