Już pewnie wiecie jaki jest mój stosunek do Jogi. Szanują ją, doceniam a nawet podziwiam ludzi którzy to coś uprawiają, ale to chyba nie dla mnie… a właściwie nie wiem co mi w tym nie odpowiada. Brak dynamiki? Tak myślałem, ale byłem na jednej lekcji Anastazji i dynamiki było po pas (Jak o mało…). Że ludzie jacyś nadęci? No nie Adaś nadęty nie jest, Aśka jak to Aśka tylko czasami. Może po prostu, jak to w życiu – boimy się rzeczy których nie umiemy. A ja tego nie umiem. Jak Aśka uczyła mnie ostatnio fajnego ćwiczenia polegającego na wyrywaniu sobie barków, to okazało się, że nie jestem w stanie zrozumieć nawet tak prostej rzeczy jak to w którą stronę należy obrócić kciuki. A ona to kuma, jak ta no… jak to się nazywa…
Teraz czas na relacje piórem Adasia spisaną (poniżej tekstu moje uwagi). Jak przeczytałem to miałem szczerą chęć zamknięcia tego bloga na cztery spusty… bo jak tak pisać nie umiem. No i w podsumowaniu… kciuków wykręcać nie umiem… pisać ładnie nie umiem… cieniasem jestem zaiste…
„Kot (śpiący) z głową w górę”

„Pójdziecie?”- zapytał KO, przesyłając wzmiankę o wykładzie dr-a Tomasza Rucińskiego „JOGA ŚIWAICKA”. Jakże śmielibyśmy zatem (Asia i ja) odmówić? 😉
Wykład odbył się w filii Muzeum Azji i Pacyfiku na warszawskim Solcu – w niepozornym budynku pamiętającym dawne czasy, który niczym przerażona mysz kuli się pod łapami górującego nad nim nowiutkiego wieżowca ze szkła i metalu*1. Cóż, jak widać, są takie chwile w życiu kota, gdy musi spojrzeć na świat z perspektywy myszy. 😉

Już w holu powitał nas tańczący Śiwa w jakże znajomej pozie – nabraliśmy zatem przekonania, że światłość wiekuista i mądrość Wszechświata poprowadziła nas do właściwego miejsca na Ziemi. Przekonanie to przerodziło się w pewność, gdy pewien energiczny pan na sali wykładowej (jak się potem domyśliłem – organizator wykładu) rozdał nam wykresy faz księżyca w bieżącym roku. Dodając ze znawstwem, iż 11 dzień po nowiu jest optymalny na głodówkę, a 1 dzień po pełni – idealny do medytacji. W to nam graj, gdyż powszechnie wiadomo, iż aktywność życiowa adeptów chuojiaofanzi jest ściśle sprzężona z wędrówkami Luny po nieboskłonie… 😉 *2
Głośna treść…
Animator wykładu uraczył nas jakże sugestywną, pierwszą wzmiankę o jodze w języku polskim, pochodzącą z pierwszej polskiej encyklopedii, dłonią xiędza Benedykta Chmielowskiego w połowie XVIII w. spisaną, gdzie czytamy:

Człowiek, co sztukę zwaną jogą uprawia. Wielce ci on lubi zwierza wszelkiego małpować. Jak krowę widzi, to tak se nogi zaplecie że krowi pysk udaje, a w on czas krowę, co stoi w wielkim osłupieniu, łatwiej mu wydoić. (…) Kobiet zażywają. Siedzi jeno dziurkę uchyli, a winniczka wypuści i czeka, aby go któraś dosiadła. (…) Pojadają Jogi jedynie korzonków, bulw, olpuchów, a bobu lubią wielce. Jak taka poje, a czuje, ze go wzdymie, to on u dołu zawrze, a gazu nie puści, wdech tęgi powietrza zrobią gardło zatka językiem, niby korkiem. Jak gaz z dołu i powietrze z góry się spotkają, to pęcznieje i lekko z ziemi się unosi, a jak wiatru dostanie, to się i przemieszcza. (…) Różne dziwa robi. Ale ludzie dobre są, a jak ukontentowani w kupie się zbiorą, to buczą cicho jak pszczółki. 🙂 🙂 *4
I po cóż latami wkuwać sanskryt i studiować „Bhagavad Gitę”, „Hatha Yoga Pradipikę” bądź „Jogasutry”- wszakże „Nowe Ateny” * (bo tak się to dzieło zowie) – spisane w języku bliższym Słowianom całą prawdę o jodze w mig objawią. Skądinąd ksiądz Chmielowski dowiódł w ten sposób, iż w Polsce przedrozbiorowej joga nieobca była. I wszystko to zanim jeszcze szwedzki nauczyciel gimnastyki, Per Henrik Ling zaniósł światło asan do Indii. ;).
A poważniej…

A poważniej: pretekstem do sobotniego wykładu była świeża publikacja trzeciego przekładu „Śiwasutr” dokonanego przez Annę Rucińską – żonę prelegenta (wydarzenie to wpisuje się w obchody 200 lat sanskrytu w Polsce). „Śiwasutry” to podobno podstawowy tekst jogi siwaickiej – nurtu jogi tantrycznej*4. Nie przedstawię tu wszystkich subtelności tego nurtu i jego technik, które dr Ruciński odkrywał (werbalnie) przed słuchaczami (mantry, czakry, wizualizacje etc.). Problematyka to dla mnie obca i złożona, a zainteresowani tematem z pewnością większą korzyść wyciągną z lektury powyższego dzieła, które obfituje w liczne komentarze tłumaczki.
Zapadło mi w pamięć, iż podstawowa cecha tegoż nurtu jogi to taka, iż praktykę rozpoczyna się od 7-fazowej dharany (medytacji), w myśl zasady: „Jogin siedzi i uprawia swoje ciało umysłem” (nawet poetycko), czyli inaczej niż w nurtach odwołujących się do „Jogasutr” Patanjalego.
…i cicha forma
Jeśli preludium wykładu porównać do dynamicznych asan, to sama prelekcja miała iście medytacyjny charakter (skądinąd dostosowany do natury jogi siwaickiej 🙂 za sprawą dostojnego prelegenta i jego unikalnego stylu wykładania opartego na kilkunastu-sekundowych interwałach między zdaniami. Dość, że pierwszy rząd słuchaczy rychło się pogrążył w medytacyjnej zadumie, w nieruchomych pozach i przy przymkniętych powiekach. Inny zaś, na skos od nas nawet palce splótł w okolicach dantian (przepraszam – drugiej czakry) i jął cichą mantrę szeptać. Część audytorium podążyła zgodnie z technologiczną prawdą objawioną: „Szczęśliwi, którzy smartfona mają, albowiem nuda obca im będzie.”
Fotodokumentacji tych zdarzeń nawet nie próbowałem sporządzać, bo w ciszy tej iście świątynnej dźwięk migawki zagrzmiałby niczym piorun.
Po wykładzie podążyliśmy oświeceni w mrok *5.
Dzięki Adasiu, liczę na więcej raportów.
*1 – muszę jeszcze raz tam pojechać zobaczyć..
*2 – Adasiowi chodziło o to, że nasz cykl treningowy jest w pewnym stopniu związany z cyklem księżycowym. W tym że nie może tego przekazać normalnie. 😉
*3 tu całość do przeczytania – Nowe ateny
*4 a byłem pewien że tantryczny to jest seks, no chyba że to to samo.
*5 dodam, że był to mrok Powiśla. Ale cóż to jest dla adeptów Chuo Jiao Fanzi.