Tytuł brzmi niemalże jak: „120 dni Gomory”, ale impreza na której byłem, miała bardzo mało wspólnego ze słynnym dziełem imć markiza. Bardzo mało, nie znaczy zupełnie nic… Otóż, po pierwsze: do Warszawy zjechali ludzie, którzy lubią sobie nawzajem sprawiać ból. Po drugie: ludzie Ci doskonalą się w sztuce sprawiania tegoż. Po trzecie: w miłym towarzystwie pomachaliśmy sobie biczami – to, przy okazji, dało element sprawiania bólu sobie samemu… eee, ale to już chyba inna książka.
sparing
Dobra, powiem jak było, jak na spowiedzi. Nie będę dalej brnął w te tematy, bo mi bloga zakwalifikują jako stronę XXX. Bo naprawdę było tak: w Polsce od jakiegoś czasu funkcjonują grupy zajmujące się przyjacielskimi walkami. Sparingi odbywają się w różnym zakresie. Czasami taka grupa zahacza mniej lub bardziej o rekonstrukcje, a czasami dryfuje w kierunku sportowym. Każda koncepcja wpływa na kształt broni treningowej czy przepisy regulujące spotkanie. Jedne i drugie grupy robią ciekawe i pożyteczne rzeczy. To tworzy platforma, na której jeśli ktoś ma ochotę popchać lub pookładać się różnymi dziwnymi przedmiotami, to proszę – ma taką możliwość. Coś takiego na kungfoteckim forum próbował stworzyć Andrzej Kalisz, ale chyba się nie udało.
Co ja mam z tym wspólnego? Nie bawi mnie przecież rekonstrukcja (choć szanuję na maksa), ani specjalnie sport (poza Legią oczywiście). Stało się jednak tak, że bardzo mocno w tym środowisku udziela się Andrzej (ten od bicza) więc i ja, siłą rzeczy, mam tam jakieś kontakty.
Dzień pierwszy
15-16 sierpnia (sobota-niedziela) w Warszawie odbył się „Pierwszy Zlot Grup Sparingowych” zorganizowany przez sparujemy.pl. To wszystko miało być inaczej. Gdyby nie Korona Kielce impreza odbyłaby się w maju, pod filarami trasy…, a tak – jest jak jest. Ograniczenia, które się pojawiły, przesunęły imprezę na sierpień. Nie wszyscy mogli przyjechać, bo to teraz planować coś na dwa tygodnie do przodu, to szuka magiczna jest niemalże. A ja cieszyłem się na spotkanie ze Żwirkiem, Rodorem, a i Arkadiusz wspominał, że może się pojawi (ale on rozrywany jest). W takiej silnej grupie znajomych pewnie czułbym się pewniej.
Impreza odbyła się w Wiosce Żywej Archeologii na warszawskim Bródnie. W życiu nie słyszałem o tym miejscu, a szkoda, bo to fajna miejscówka i dzieją się tam fajne rzeczy. Pewnie jeszcze o tym napiszę nie raz. Tego dnia z okazji święta Peruna (w dniu Matki Boskiej Zielnej, w czasach przedchrześcijańskich obchodzono święto Peruna) odbyły się zawody łucznicze – szkoda, że nie wiedziałem, bo przyjechałbym wcześniej – oraz turniej noża sportowego (taka gąbka ze szminką, brzmi śmiesznie, ale to fajny sprzęt).
sparingi i bicze
A nasza impreza? Pierwsza jej część, to krótkie seminaria. Bicz – w zasadzie AJ (imię i nazwisko znane redakcji) powiedział to, co wiedziałem, potem zgubił buty 🙂 i udowodnił, że bicz można zrobić jeszcze szybciej niż pokazywał to rok temu. Zajęło mu to około pięciu minut. Jeśli pójdzie tak dalej, to kiedyś,niczym końcówka bicza, przekroczy barierę dźwięku. Jego bicze są coraz brzydsze, i coraz bardziej dziadowskie. I to jest właśnie fajne. Udało mi się pokazać AJ dwa moje bicze, o dziwo stwierdził, że nie trzeba ich poprawiać. Muszę bardziej wierzyć w swoje dzieła, one naprawdę działają.
Drugi trening, w którym wziąłem udział: „Walka wręcz dla szermierzy”. Nie rozumiem tytułu, ale to naprawdę nie miało żadnego znaczenia. Ważne było to, że podobało mi się. Przećwiczyliśmy kilkanaście takich ułożonych akcji. Może jeszcze niedawno trochę „gardziłem” takim treningiem, bo to żadna „sztuka”. To takie – jak on cię tak, to ty go tak. Trzeba zaznaczyć, że prowadzący, to górna półka ticzerów. Pokazywał fajne rzeczy, naprawdę sensowne akcje. Kilka z nich miało dużo wspólnego z tym, co robiliśmy na CJF. Niektóre zrobiłbym nieco inaczej, ale mnie nikt nie będzie pytał o zdanie. Podobało mi się, że mówił o tym, o czym i ja kilkukrotnie wspominałem: o uczciwości w treningu. Czyli o tym, co jest ważne, szczególnie przy takich ułożonych drillach.
Trzecia rzecz, na którą się załapałem, była bardziej prezentacją grupy „Na ubitej ziemi”. Chłopaki są właśnie grupą, która bardziej idzie w stronę rekonstrukcji. Ich ulubionym sprzętem jest szabla. W pierwszej fazie pokazali sparing na stalowe szable, a w drugiej – przecinanie plastikowych butelek z wodą… no robiło to wrażenie. Bardzo podobały mi się też rękawice, których chłopaki używali. Tylko że taka para kosztuje 500 PLN… cóż… prędzej czy później trzeba będzie czegoś podobnego poszukać.
Dzień drugi
To swobodne spotkania sparingowe. Coś na kształt szwedzkiego stołu. Na płachtach leżało dużo różnorakich zabawek, niczym w Sex Shopie na Walentynki. Sprzęty różne – długie i krótkie, proste i pokręcone. W większości przypadków – samodzielna produkcja. Widać, że okoliczne sklepy budowlane zyskały dobrego klienta. Otulina na rury i srebrna taśma, to podstawowe półprodukty. Oczywiście nie zapomniano o środkach bezpieczeństwa. Były różnego rodzaju ochraniacze, kaski oraz rękawice i profesjonalny ratownik z plecakiem pełnym sprzętu (choć założę się, że nie miał najpotrzebniejszego – gipsu).
Odniosłem wrażenie, że największą popularnością cieszyły się sparingi na noże. Ja wybrałem włócznię. Mój przeciwnik pochodził z Ukrainy, był szybki (ale przy jego masie…), a mnie przydał się trochę trening kija YMAA. W końcu miałem okazję go wykorzystać.
broń sparingowa
Posługiwanie się bronią sparingową ma swoje ograniczenia. Po pierwsze – ta broń zazwyczaj jest lżejsza, po drugie – zazwyczaj ma nieco inny kształt, co za tym idzie – ma inną dynamikę. Ale to chyba jedyny (w miarę bezpieczny) sposób, żeby sprawdzić czy rozumiemy to, co ćwiczymy w formach. To coś więcej niż ćwiczenie z partnerem. Tu nie powtarzamy w kółko wyuczonego drillu, czasami bezmyślnie i bez sensu. Tu pojawia się adrenalina, apetyt na zwycięstwo, emocje spowodowane przegraną. Najgorsza jest chęć zrewanżowania się – to emocje, które trzeba w sobie zabić. To wszystko naprawdę zmienia optykę. Po takim sparingu formy i ćwiczenia w parach wyglądają inaczej, mają jakąś głębię, taką głębszą.
Oczywiście, zdarzają się siniaki, zakwasy czy ból… a to są rzeczy, które po jakimś czasie możemy polubić. Qrcze, co ja napisałem… to jak to było z tym markizem? :).
1
Jeśli podoba Ci się moja twórczość i chciałbyś mnie wspomóc w realizowaniu pasji ćwiczenia i propagowania Tai Chi możesz mieć w tym niewielki udział.
Postaw mi kawę (kliknij obok).
Dziękuję.
Podsumowując – podobało mi się. Jeszcze nie raz się tam pojawię. Jeśli macie ochotę, to jeszcze będziecie mogli o tym przeczytać.
I uwaga teraz będzie lokowanie produktu
Autorem większości fotografii jest Piotr Wideryński
Niestety, przez koronę, pozmieniały mi się plany urlopowe i nie mogłem uczestniczyć w tej zacnej inicjatywie :(. Wirus ma u mnie wpi..dol… 🙂