Śnieg co prawda jeszcze nie spadł, ale chyba skończyła się idealna pogoda treningowa na otwartej przestrzeni. Zimny wiatr powoduje, że treningi Taiji muszą być nieco żwawsze. Cały poprzedni tydzień byłem wyłączony z treningu – coś mi się w kolanie zepsuło i postanowiłem dać mu odpocząć. Każda laba ma jednak swój koniec. W sobotę rano zapowiadany był trening Taiji Lao Jia w Skaryszaku i to chyba był dobry pomysł, żeby wrócić do rytmu treningowego. Park Skaryszewski ogłosił już sezon zimowy, kolory zrobiły się bardzo ciemne, a większość liści jakie można znaleźć, leży na ziemi i malowniczo gnijąc oblepia podeszwy butów.
Zdjęcia kiepskie, bo dostałem nowy telefon, który okazał się być do D… i jako telefon, i jako aparat, i jako przycisk do papieru.
początek zimy
Akurat jak dotarłem do parku kończył się Parkrun. Co to jest? Ano Parkrun to taki cykl imprez biegackich, takie parkowe piątki w sobotę. W każdą sobotę, w wielu miejscach na świecie odbywają się biegi na dystansie 5 km. Organizacja po taniości, chociaż wiem, że czasami rozdają jakieś koszulki, więc skądś muszą mieć no to kasę. Niby 5 km to jeszcze do przebiegnięcia jest, ale nie wiem czy mają jakieś limity czasowe. Dowiem się.
Taka mała dygresja historyczna. Kiedyś bawiłem się w biegi na orientacje, które to zawsze kończyłem jako ostatni. I któregoś razu staję na starcie, a tam znajomy mi sędzia patrzy tak, patrzy i pyta retorycznie: „Startujesz? No to nici z wcześniejszego obiadu…” rozumiem gościa, nie chciałbym trzymać organizatorów na mrozie do czasu, aż doczłapię do mety.
parkowe treningi
Potem było Taiji – tylko forma, bo nie chciałem przeciążać kolana przysiadami różnymi. Co ciekawe było? Ano taka obserwacja: w Lao Jia (w formie) jest dużo więcej kopnięć niż w formie wg YMAA. Same kopnięcia rozdzielające, to nie dwa machnięcia nogą a trzy i ciekawostka – gdzieś tam jest kopnięcie z wyskoku. Yang Chen Fu je wywalił pewnie ze względu na problemy spowodowane jego dużym brzuchem. To kopnięcie z dużym brzuchem to koszmar, z moim nieco mniejszym, też. Trochę je markowałem bo jak już wyżej pisałem – kolano.
i w ogóle tych kopnięć jakby więcej, choć takich kopnięć rozdzielających jak nasze, te ze skrętu ciałem, jeszcze nie zauważyłem.
Od razu chciałem zaznaczyć, że brak kopnięć czy jakichkolwiek technik nie musi świadczyć o ubogości czy też „gorszości” jakiegoś przekazu. To kopnięcie z wyskoku można ćwiczyć i w YMAA. To nie jest tak, że jeśli czegoś nie ma w formie, to nie ma tego w ogóle. W formie nie ma wielu rzeczy, a właściwie to nie tak. W formie jest wszystko, ale czasami zależy to od nas.
1
Jeśli podoba Ci się moja twórczość i chciałbyś mnie wspomóc w realizowaniu pasji ćwiczenia i propagowania Tai Chi możesz mieć w tym niewielki udział.
Postaw mi kawę (kliknij obok).
Dziękuję.
Na przykład technika znana jako igła na dnie morza. Wan Peng Sheng pisał (w książce, którą już kiedyś opisywałem), że nazwa techniki pochodzi od tego, że obszar pachy nazywany jest przez Chińczyków dnem morza i u niego ta technika jest tak mocno skierowana do przodu, jest jawnie w owo dno morza dźgająca. W Lao Jia technika wyraźnie jest skierowana w dół z niskim pochyleniem. Nie bardzo wiem co autor mógł mieć na myśli. Natomiast w YMAA technikę rozumiem tak, że jest to najpierw wysokie dźgnięcie, może być to zarówno dźgnięcie palcami w drugiej, jak i nasadą dłoni w pierwszej fazie, a potem takie trące uderzenie grzbietem pięści po żebrach (boli, oj boli). Dla każdego coś miłego…
A ja jeszcze znam dwie interpretacje „igły…” jako technik qinna :). BTW w mojej wersji yanga sporo cwiczylo sie kopniec w ramach jibengongow. Kopniec, ktore w formie nie wystepowaly.
właśnie i to chodzi… coś czego nie ma w formie jak najbardziej istnieje. A spotkałem się z opiniami : „Nie będę tego ćwiczył bo tego nie ma w formie” – jest tylko czasami ukryte.
Ja wiem, że interpretacje mogą być różniste, ale „you ming ze you yi” – „jest nazwa – jest idea” Nazwa nie jest od czapy. Czy w „igle na dnie morza” nie ma czasownika „lao” jak wyławiać —> and thus nie jest to wyławianie pingi z dna gaci?
każę to sobie wytatuować… jeśli można prosić o znaki będę wdzięczny.
Jeśli chodzi o nazwę. Jak pewnie pamiętasz kiedyś wręcz zbierałem nazwy ruchów starając się coś z nich wywnioskować. Ale niestety obecnie nazewnictwo bardzo mocno odeszło od oryginału. Takie chociaż granie na… (i tu słyszałem już) harfęgitaręskrzypcelutnia kiedy podobno była to pipa (przypominająca nieco połączenie lutni i gitary) i a mylące jest to że jest w europejskiej kulturze instrument dmuchany o nazwie pipa (taki ustnik z trzema trąbkami).
W książce YJM jest to (Hai Di Lao Zhen) Wyciąganie Igły z dna morza w książce Wan Peng Shenga To wbijanie igły w dno morza ale tam nie ma chińskich nazw.
Nazwy to dobry temat na wpis…
BTW – patrz, a Marek rzadko nam nazwy podaje co jest dla mnie ogólnym koszmarem przy robieniu notatek
琵琶 pipa:
Gdzie ta prosta dźwigienka do finezji pani.. Ale spójrz na lewy jej nadgarstek. Może to jest podpowiedź? 😉
Nie tyle nazwy odeszły gdziekolwiek, co tłumaczenia nie są dokładne. Lao to wyciągać z wody, albo raczej wyławiać, tak jak wyławia się pierożki z garnka z gotującą się wodą, a nie wyciągać, tak jak wyciągać igłę z żyły. Poza tym nawet wyciągać, to już nie wbijać. 🙂
Marka możesz upomnieć dyscyplinarnie na zebraniu. 🙂
Dla mnie w zastosowaniach tego ruchu jest i wbijanie i wyławiane i wyciąganie. Każdy z nich mógł kłaść nacisk na inny fragment ruchu.
KO jest bezlitosny 🙂
Białe to śnieguliczka. Czerwone to cis. Uwaga, obie rośliny trujące, nie podjadać.
A mini tarka nie jest bez sensu. Jest genialna do czosnku. Pani w Duce, jak się zacząłem natrząsać z tych miniaturek przekonała mnie do tego w 0.02 sekundy. Bo po rozwaleniu trzech wyciskarek do czosnku kroiłem nożem (pękały mi jakoś w rękach, felerny jestem).
Ja czosnek kroje nożem, ale najpierw traktuje go z pięści…