Dan Cao czyli w koło Macieju…

Tak… już dawno chciałem skrobnąć słów kilka na ten temat. Dan Cao, cóż to takiego? To prosta metoda treningowa, polegająca na wykonywaniu jednej techniki na obie strony. Raz za razem, co tłumaczy skąd mamy to tytułowe: „w koło Macieju”.

…w kółeczku… autor nieznany

Ćwiczenie na „lewą stronę” to bardzo dobra metoda treningowa. Wymaga zebrania w sobie całej wiedzy na temat wykonywanej formy i skoncentrowania uwagi na tym co ćwiczymy. Wykonując formę tylko na jedną stronę, jedynie słuszną, często ćwiczymy całkowicie automatycznie. Lata ćwiczeń powodują, że nasze ruchy odbywają się zupełnie poza nami, a w tym czasie nasz umysł bombardowany jest bodźcami: od rozpamiętywania wydarzeń z pracy, aż po medytacje na temat bielizny ćwiczącej przed nami koleżanki. Co? Nie jest tak? Kto z nas jest bez winy?

powtarzanie do znudzenia

Jakie są zalety takiego treningu? Po pierwsze – mamy czas na to, żeby przypomnieć sobie wszystkie poprawki jakie usłyszeliśmy na temat danej techniki i, co najważniejsze, wdrożyć je w życie. Po drugie – dajemy szansę naszemu nauczycielowi na wyłapanie błędów. Kiedy ćwiczymy formę – wykonujemy ruch po ruchu – czasami ciężko zareagować, a tak prowadzący, jeśli coś zauważy, to ma jeszcze czas, żeby się przyjrzeć skąd ten błąd się pojawia. Po trzecie – jak już wspomniałem – przełamujemy automatyzm ruchów.

Oczywiście są dwie szkoły mówiące o podejściu do ćwiczeń na dwie strony. „Falenicka” mówi, że musimy być uniwersalni i to, co potrafi prawa ręka, lewa musi także wykonać. Druga, ta „Otwocka”, prawi, że mamy rękę dominującą i pomocniczą, należy więc wzmacniać ich naturalne predyspozycje, a nie działać przeciwko naturze. Tak właśnie rozumują bokserzy. Kiedy niedawno uczęszczałem na boks, byłem tam jedynym ćwiczącym, który zmieniał pozycje z prawej na lewą i odwrotnie, czym wprawiałem moich partnerów w niezłą konfuzję. Przyznać jednak muszę, że z lewą z przodu czułem się zdecydowanie lepiej.

Różne szkoły odmiennie rozwiązują problem treningu lewej strony. Wspomniani już wcześniej bokserzy w ogóle się tym nie przejmują. W karate (w każdym razie u mojego senseja) techniki na lewą stronę zawsze wykonywało się o raz więcej niż na prawą, a pierwsze kata, którego się uczyłem, zawiera techniki wykonywane lustrzanie.

A jak w Tai Chi? Tu też spotkałem się z różnym podejściem. W YMAA, na brennejskich obozach, ćwiczyliśmy defilady (tak to nazwała Renata), czyli wykonywanie pojedynczej techniki w marszu od jednego końca sali do drugiego – w rezultacie robiliśmy ją raz na jedną stronę, raz na drugą. Niektóre techniki (szczególnie Peng, Lü, Ji, An) czasem robiliśmy z partnerem. Partner stanowił obciążenie. Kiedy prowadziłem treningi na Krasnołęckiej, to często maszerowaliśmy od linii do linii.

Dan Cao – chińskie znaczki. Przypominają mi parę ćwiczących. Po lewej kobieta z kucykami po prawej facet w masce do nurkowania

Zaletami tego rozwiązania jest to, że stała odległość do przejścia wymuszała ilość powtórzeń (choć niektórzy dodreptywali do końca ze spuszczoną głową). Dodatkowo takie marsze, jeśli są wykonywane na odpowiednio niskim poziomie, nieźle fizycznie dają w kość. Wady: czasami trzeba było wymyślać przejście pomiędzy technikami tak, że nie zawsze miały one coś wspólnego z formą (osobiście uważam, że to naciągana wada).

Z nieco innym sposobem spotkałem się w Fundacji Dantian. Tam funkcjonuje coś takiego jak forma na lewą stronę. Poza dwoma lub trzema szczegółami niczym nie różni się od standardowej długiej formy w jej „prawej wersji”. W YMAA też tak ćwiczyliśmy formę, ale było to raczej zalecenie prowadzącego. W Lao Jia tę formę ćwiczy się niejako programowo. Szkoda, że nie zdaje się z niej egzaminów. Z ciekawostek mogę dodać, że szablę ćwiczy się na lewą rękę, właśnie po to, by by ją „usprawnić”. Oczywiście rękę, nie szablę :).

Dan Cao

A teraz to z czym się spotykam ostatnio, czyli Dan Cao w czystej formie. W Akademii Yi Quan właśnie taki sposób treningu jest preferowany. Niektóre techniki, te które w formie wykonywane są na obie strony (np. omiatanie kolana, łowienie księżyca), robione są jako znane mi już defilady. Ale większość ćwiczymy w miejscu. Ma to niebagatelne znaczenie przy szczupłości miejsca na sali Akademii. (Ponoć ostatnio ćwiczyło tam na sali 16 osób!!! – ciekawe czym oddychali 😉 ). Ten sam problem mamy próbując ćwiczyć w domu. Tam też „salki” mają niewielki rozmiar.

Wiecie ile razy słyszałem tłumaczenie, że nie mogę ćwiczyć poza salą, bo nigdzie się z formą nie mieszczę? Jakbym dostawał dolara za każdy taki przypadek, miałbym…. dużo dolarów :). A tu proszę… ŻADNYCH WYMÓWEK. Jak masz dwa metry kwadratowe, to możesz spokojnie ćwiczyć.


1

Jeśli podoba Ci się moja twórczość i chciałbyś mnie wspomóc w realizowaniu pasji ćwiczenia i propagowania Tai Chi możesz mieć w tym niewielki udział.
Postaw mi kawę (kliknij obok).
Dziękuję.


Jeden argument za ćwiczeniem metodą Dan Cao szczególnie przemówił mi do wyobraźni. Ćwicząc bardzo często zauważamy u siebie jakieś błędy (jeśli ktoś nie widzi, to niech zdejmie ze swojego ego -20 punktów). Ćwicząc formę nie ma czasu na ich rozpamiętywanie, ani tym bardziej na poprawianie zauważonych nieprawidłowości. Kiedy taki błąd zauważymy, to najczęściej następny ruch także jest skopany, bo myślimy o tym co zrobiliśmy przed chwilą. Powtarzając króciutkie fragmenty form mamy czas na przeanalizowanie formy, przypomnienie sobie wszystkich otrzymanych wcześniej poprawek. Jest przestrzeń na podpatrzenie jak robią to inni i przetestowanie różnych koncepcji. W formie mamy na to małe szanse.

to co? od jutra jedziemy? Do zooo… w klatce!

Tak więc kręćmy się…

2 komentarze do “Dan Cao czyli w koło Macieju…”

A co Ty myślisz na ten temat? Dodaj komentarz